Cena odwagi
Jako łukowski wikary dał wyraz swej odwagi jeszcze zanim wybuchło powstanie. Wtedy zapłacił za to zdrowiem, a trzy lata później życiem. Po ukończeniu seminarium w Janowie ks. Brzóska trafił na wikariat w Sokołowie Podlaskim. Była to ciężka praca, która nadszarpnęła wątłe zdrowie młodego księdza. Dlatego biskup podlaski Beniamin Szymański przeniósł w 1860 r. ks. Brzóskę do Łukowa, gdzie warunki pracy były nieco lżejsze.
Początek lat 60 XIX w. był bardzo gorącym okresem w dziejach Polski. Na terenie zaboru rosyjskiego odbywały się krwawo tłumione manifestacje patriotyczne. Początkowo w Warszawie, ale z czasem to wzmożenie dotarło i na prowincję. Łukowianie, aby wzmóc swój patriotyzm, nie musieli sięgać pamięcią do powstania listopadowego sprzed 30 lat. Pamiętali bowiem o miejscowym bohaterze, uczniu szkoły łukowskiej, młodziutkim Karolu Levitaux, który poniósł męczeńską śmierć w 1841 r. w murach Cytadeli Warszawskiej. W łukowskich kościołach odprawiano dziesiątki Mszy za ojczyznę, podczas których śpiewano pieśń „Boże, coś Polskę” kończącą się zmodyfikowanym zawołaniem: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!”. Ks. S. Brzóska wygłaszał w tym czasie płomienne kazania, które nawiązywały do manifestacji warszawskich. Kazania te nie uszły uwadze rosyjskich władz, które z powodu wprowadzenia w Królestwie Polskim stanu wojennego otrzymały wiele instrumentów dyscyplinujących niepokornych Polaków. Jakie to były instrumenty, przekonał się rychło ks. Brzóska.
W niedzielę 10 listopada 1861 r., podczas nabożeństwa w kościele parafialnym w Łukowie, do świątyni weszło kilku oficerów kwaterującego w mieście batalionu kostromskiego pułku piechoty. Swoim niestosownym i butnym zachowaniem zakłócali Mszę św. i prowokowali wiernych. Ksiądz Stanisław w wygłoszonym wtedy na Sumie kazaniu przytoczył ewangeliczną przypowieść o pszenicy i kąkolu. Na to oficerowie oskarżyli go, że mówiąc o kąkolu, wskazywał bezpośrednio na nich; do nich miały się też jakoby odnosić słowa o „rozbójnikach i judaszach” prześladujących ludność na ulicach, w mieszkaniach i kościele. Oficerowie uznali te słowa jako „buntownicze” i „podburzające umysły”.
W następstwie raportu złożonego przez czterech oskarżających oficerów do komendanta garnizonu majora Ostachiewicza wydał on polecenie wzywające ks. Brzóskę przed oblicze komendanta. Wikary, powołując się na prawa stanu duchownego podlegającego jurysdykcji władz kościelnych, odmówił wykonania polecenia. Rosjanie uznali odmowę za akt nieposłuszeństwa władzy państwowej, który w świetle praw stanu wojennego groził najsurowszymi konsekwencjami. Mimo interwencji biskupa Szymańskiego sprawa Brzóski trafiła do sądu wojennego. 27 listopada 1861 r. ks. Brzóska został aresztowany przez żandarmów komendy radzyńskiej i przewieziony do Siedlec, gdzie umieszczono go w odwachu. Na prośbę biskupa proboszcz siedlecki Kazimierz Szabłowski próbował dowiedzieć się na miejscu, w którym kierunku pójdą władze śledcze. Niepokój budziły też warunki w wilgotnym siedleckim areszcie, mogące zagrozić zdrowiu chorowitego wikarego. Śledztwo według rosyjskiej procedury wojskowej toczyło się bardzo szybko. Wojenno-sądowa komisja 10 grudnia wydała wyrok skazujący ks. Brzóskę na dwa lata twierdzy. Ostatecznie wyrok brzmiał: jeden rok twierdzy w Zamościu. Rok ciężkiego więzienia w twierdzy zamojskiej dla chorowitego człowieka mógł oznaczać wyrok śmierci, trzeba bowiem wiedzieć, że standardy ówczesnych więzień daleko odbiegały od współczesnych zakładów karnych, które niektórzy porównują z sanatoriami.
30 stycznia 1862 r. w konwoju wojskowym ks. Brzóska został odstawiony do zamojskiej twierdzy. Po kilku miesiącach, w wyniku interwencji biskupa, z mocy carskiego manifestu zmniejszono mu wyrok do sześciu miesięcy. Ostatecznie, po stwierdzeniu przez lekarza wojskowego oznak depresji, zwolniono go z więzienia 2 czerwca 1862 r.
Pobyt w ciężkim więzieniu nie nauczył młodego wikarego pokory wobec zaborcy. Wręcz przeciwnie: po powrocie do Łukowa ks. Brzóska zaczął aktywnie działać w przedpowstaniowej konspiracji. Objął tam funkcję naczelnika okręgowego miasta Łuków, a nawet wszedł na krótko do powstańczych władz wojewódzkich. Działał sprawnie, skoro udało się w łukowskiem stworzyć struktury liczące 3 tys. osób. Niestety z bronią palną było znacznie gorzej. Nie posiadał jej nawet co dziesiąty powstaniec.
Grzegorz Welik