Cie(r)ń Wieczernika
Dlaczego Apostołowie po dramacie Kalwarii uciekli do Wieczernika? I, co więcej, nawet po Zmartwychwstaniu Pana z lękiem spoglądali na zamknięte drzwi sali na górze, usłanej i gotowej. Nie przekonuje mnie pobożne tłumaczenie, że udali się tam, gdzie ostatni raz widzieli niepohańbionego Jezusa, czy też do miejsca, gdzie czuli się bezpieczni. Wcale nie czuli się bezpieczni. Drzwi były zaryglowane z obawy przed sługami arcykapłanów oraz żołnierzami Piłata. By je sforsować, Jezus musiał uciec się do cudu wejścia mimo drzwi zamkniętych. Tak, do Wieczernika zagoniła ich nie pobożność i wspomnienia, ale zwykły strach i tchórzostwo.
Gnani trwogą wpadli do znanego im pomieszczenia, zatrzasnęli wejście jak kamieniem nagrobnym i siedzieli cichutko, by nikt ich nie zauważył. Już wystarczającą lekcję otrzymał pierwszy z nich, gdy został nieformalnie przesłuchany na dziedzińcu arcykapłańskim. Dlaczego Wieczernik, miejsce największego cudu w dziejach świata, uczynili bezpieczną kryjówką dla swojego tchórzostwa?
Wybiórczość wiary
W samym miejscu tkwi pewien problem. Gdy przed wieczerzą posyłał uczniów, by przygotowali wszystko na święto, oni poszli z niewiarą w sercu, choć karnie posłuszni. Musiał im dokładnie wszystko opisać, krok po kroku wyznaczyć plan działania, bo sami nie widzieli i nie chcieli zrozumieć, że On ma rację. Z tą samą niewiarą przystąpili do uczty, a natłok pytań kierowanych w jej trakcie do Mistrza nie stanowił zachwytem kierowanego doprecyzowania niuansów, lecz był szukaniem potwierdzenia własnych przekonań i lęków. Tak zresztą silnych, że pod ich wpływem zasnęli w Getsemani, za nic mając cierpliwe towarzyszenie znękanemu modlitwą Jezusowi. Sala usłana i gotowa była ich marzeniem, gdy lec musieli na zimnej glebie jakiegoś zieleńca. Tamto miejsce tchnęło im mrzonkami o powrocie Króla na Dawidową stolicę, rewolucji społecznej przeciw kaście kapłańskiej i zwycięskim pogromie rzymskich wojsk. A w tle majaczyły się im synekury nowych stanowisk i awans społeczny w izraelskim narodzie. Gdy te marzenia spadły na ziemię, jak odcięte ucho arcykapłańskiego pachołka, nagi strach wejrzał w ich oczy i zdarł nadzieje, jak płótno z nagiego mężczyzny, pospiesznie uciekającego z Ogrodu Oliwnego. Zamknęli się w Wieczerniku, bo w jego murach starali się jeszcze cokolwiek uratować ze swoich marzeń o wielkości. On zdawał się jakoś je jeszcze uzasadniać. Z zamiaru Mistrza, który w chlebie i winie zawarł całość siebie, nie pozostało nic. Tchórzliwi uczniowie odcięli to miejsce od skały kalwaryjskiej, pozostawiając sobie miękko wymoszczone miejsce interpretacji i dyskusji światowych. Ten cień i cierń wieczernikowy wlazł w ich serce. Do dnia dzisiejszego. Dramat rozdarcia między Samotnością a Darem, między wegetacją na ziemi rodzącej osty i ciernie a Spocznieniem w łonie Ojca, między ręką zerwanym owocem łamiącą zakaz a posłuszeństwem woli Najwyższego, pozostał całkowicie poza ich zasięgiem. Oni po prostu go nie chcieli. Mieli wszak własne plany.
Rozgrzeszanie wszystkiego
Ściany Wieczernika były mocne. Potrafiły dokonać oddzielenia tego, co było nauką z wysoka od mniemań uczniowskich w mrzonki zapatrzonych. Doskonale nadawały się na przepastne oddzielenie Prawdy od dywagacji. Krzyż na Kalwarii pozostał za murami Wieczernika. Spoczywając na usłanych łożach można było o nim rozmawiać i dyskutować, ale stał się tylko ideą, a nie rzeczywistością. Nie straszył i nie napawał lękiem. Potulność ścian oddzielających od Prawdy była doskonałym światem urojonym. A spokój dawany przez te mury koił sumienia i rozgrzeszał każde świństwo. Wzięli sprawy w swoje ręce, z Prawdy czyniąc jeno dalekie wspomnienie i nienarzucającą się obecnym czasom historyczną legendę. Bo Wieczernik bez Golgoty jest tylko fiestą ukołysanych sumień. Można łatwo udowodnić wszystko i wszystkiemu przytaknąć, a ze Zbawienia zrobić kampanię na rzecz wykluczonych i ekologiczną zabawę. Bez Kalwarii nie trzeba przetrząsać sumienia i martwić się o kondycję człowieczeństwa. Ono zresztą jest naszym projektem. Odnieść je można od czasu do czasu do Tego, co zawisł na krzyżowej belce, ale niekoniecznie trzeba trzymać się tamtej skały leżąc na biesiadnych łożach usłanych i miękkich. Bez Krzyża wszystko jawi się możliwe i dozwolone, gdyż nie ma potrzeby wspominać Prawdy. Można tworzyć jej namiastkę, siebie czyniąc bogiem. Można wszystko wziąć we własne ręce. A ewentualny sprzeciw wobec tworzenia własnych struktur i urzędów zwalić na głupie babskie gadanie rozhisteryzowanych panienek. Zaiste, Wieczernik bez Kalwarii jawi się jak oaza bezpieczeństwa. I to z niesamowitymi możliwościami, tkanymi przez nasze zachcianki i mrzonki. Więc drzwi nie ma po co otwierać, nawet przed kołaczącym w nie Zmartwychwstałym. W Niego nawet nie wierzyli i przestrach mieli przed Nim jak przed duchem wywołanym w spirytystycznym seansie. Czyżby bali się, że rozpędzi ich słówka i dywagacje biczem uplecionym z rzemieni Prawdy?
Dwa tysiące lat później…
Siedzę przed ekranem komputerowym. Przepastna otchłań internetowych wynurzeń katolików, idee wszelakiej maści i proweniencji, dyskusje o koniugacjach i deklinacjach, przepychanki w rankingu eventów i miłosierdzia, skakanie do gardeł w imię starego i nowego z tego samego trzosa dobywanego, rwanie do władzy i kariery po trupie człowieczeństwa, Wielkanoc upstrzona własną wielkością i uwagami o tragifarsę zahaczającymi, za i przeciw wszystkiego… Wszystko na łożach biesiadnych i w sali usłanej. Cie(r)ń Wieczernika po latach. Wychodzę. Idę pod Krzyż. On nawet w wirze naszego wieczernikowego zamętu trwa nieporuszony. A że może taki „niewielkanocny”? Cóż, nawet Jezus nie porzucił ran swoich, w których jest nasze zdrowie… A gdy pytanie padnie: „Czego szukasz?”, jak Akwinata odpowiem: „Tylko Ciebie, Panie!”
Ks. Jacek Świątek