Komentarze
Weselcie się, radujcie

Weselcie się, radujcie

Przed całkiem wielu już laty satyryk Jan Tadeusz Stanisławski, samozwańczy profesor mniemanologii stosowanej, próbował udowadniać założoną przez siebie tezę „O wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia”, ale niekoniecznie mu się to udało.

W zasadzie można by się mocno zastanawiać, dlaczego Wielkanoc - najważniejsze święto chrześcijan - została poniekąd wyparta przez Boże Narodzenie. Czy dlatego, że „Jezus malusieńki” jest bardziej wdzięcznym tematem niż Jezus, który «dał bok przebić sobie»? I nie tylko bok, ale też «ręce, nogi obie» - choćby nawet «na zbawienie, człowiecze, tobie»”?

A może to kwestia podniosłości wielkanocnych pieśni, która powoduje nieco większy niż w przypadku kolęd trud w ich zbiorowym śpiewaniu. Nawet okołowielkanocne ferie są od okołobożonarodzeniowych krótsze. A może święta Bożego Narodzenia po prostu bardziej nadawały się do marketingu? Gwiazdkowe prezenty to jednak spore pole do popisu dla ludzi, których życiowym celem jest finansowy zysk. Ale zostawmy kasę. Zajmijmy się prawdziwą radością – śpiewaniem.  

W czasach mojego późnego dzieciństwa, ale też wczesnej młodości kościoły niekoniecznie dysponowały planszami z tekstem intonowanej przez organistę pieśni; naród śpiewał z pamięci. Czyli tak, jak wcześniej usłyszał. I nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że czasem przypominało to zabawę w głuchy telefon i niejednokrotnie zderzały się ze sobą różne warianty wyśpiewywanych pieśni. A że byli śpiewacy, którzy za punkt honoru postawili sobie, że ich wersja ma zagłuszyć wersję pozostałych, to zamiast „otrzyjcie już łzy, płaczący” niosło się po kościele „otrzyjcie już łzy płaczących” albo „otrzyjcie już łzy płaczące”. Uruchamiało to w zagłuszonych proces myślowy nakierowany na próbę odpowiedzi na pytanie, do kogo skierowane jest powyższe wezwanie, kto ma otrzeć tym płaczącym łzy i dlaczego sami tego zrobić nie mogą. Druga wersja skłaniała do dedukcji, że skoro są łzy płaczące, to pewnie muszą być też i niepłaczące, a więc łzy radości, co się nawet w ideę świąt wielkanocnych logicznie wpisywało. Można też było np. usłyszeć śpiewną informację, że „Łukasz z Kleofasem” […] szli do miasteczka Ameus”. Ile się potem musiał ksiądz na religii natrudzić, żeby przekonać dziatwę do właściwej formy Emaus. A odnosząc się do całkiem świadomych zniekształceń, wspomnieć należy, że „kamień ciąży wielkiej”, który „Żydzi na grób wtoczyli” poprawność pozwoliła sobie przemianować na „kamień wagi wielkiej”, który „łotry na grób wtoczyli”.

Czuwająca nad moim wychowaniem babcia tłumaczyła mi, żeby ani zamianą Emaus na Ameus, ani ciąży na wagę, ani Żyda na łotra się za mocno nie przejmować, bo to na pewno nie będzie miało takich konsekwencji życiowych, jak np. zamiana sformułowania „świętych obcowanie” na „święte chłopcowanie”. Jako exemplum przez lata służyła tu babcina koleżanka, która uwierzyła, że chłopcowanie jest święte i marnie na tym wyszła.

Konkluzja? Radujmy się, a mądrze, śpiewajmy, a pięknie. Albo po prostu: radujmy się i śpiewajmy!

Anna Wolańska