Kultura
Źródło: T
Źródło: T

Chcę dawać ludziom radość

Moje obrazy mają służyć odbudowaniu więzi z naturą i jej sakralizacji. Przyroda to nasze życie. Jeśli utracimy z nią kontakt, utracimy życie - mówi malarka Urszula Pietras.

Jak zaznacza, pielęgnowanie pasji, szacunek do natury i drugiego człowieka, czyli podchodzenie z miłością do wszystkiego, co nas otacza, to jej przesłanie. - Stąd na moich obrazach ważki i motyle. Są symbolem kruchości, ulotności, czegoś efemerycznego, a jednocześnie trudnego do zniszczenia i tego, co się odradza, a także wolności, szczęścia, miłości, piękna. Ostatnio zaczęłam cykl inspirowany wojną. Znajdują się na nich motyle, pająki, człowiek, dziecko - istoty, które bardzo cierpią na skutek nienawiści człowieka. Odnosi się to nie tylko do sytuacji granicznych, jaką jest wojna, ale również takich, w których jeden drugiego niszczy psychicznie kosztem swego narcyzmu czy też dążenia do władzy.

Jak zaczęła się Pani przygoda z malarstwem?

Jako dziecko sporo chorowałam. Żebym się nie nudziła, mama, która prowadziła wiejski sklep, przynosiła do domu papier pakowy. Malowałam na nim nieustannie kredkami przeróżne portrety, ludzkie postacie. W ósmej klasie szkoły podstawowej nauczycielki plastyki zachęcały mnie do zdawania do szkoły plastycznej. To było moje marzenie, ale nie mogłam sobie pozwolić na kształcenie w tym kierunku, ponieważ mama wychowywała mnie samotnie, a i rodzina uznała, iż nie będzie to konkretny zawód.

 

Okazał się nim zawód nauczycielki języka polskiego?

Jak najbardziej. Kochałam i dzieci, i to, co robiłam. Zresztą, ucząc w szkole, mogłam również realizować się w sferze artystycznej, m.in. przygotowując akademie, przedstawienia teatralne czy uczniów do konkursów recytatorskich. Wcześniej jednak, jeszcze na studiach, miałam pewien malarski epizod, który wspominam niezwykle miło. Na historii sztuki, która byłą przedmiotem dodoatkowym, namalowałam kopię portretu „Kobiety na tle gaju” Jacka Malczewskiego. Moja praca zajęła pierwsze miejsce w zorganizowanym dla studentów polonistyki konkursie. Zainteresował się nią nawet potem prof. Jan Białostocki, autor „Sztuki cenniejszej niż złoto”, książki przez lata należącej do kanonu lektur humanistów. Potem już tylko sporadycznie stawałam przy sztaludze, m.in. podczas tzw. plenerów rodzinnych, których pomysłodawcą był w Radzyniu malarz Marek Leszczyński, a organizatorem mój mąż. Odbywały się one m.in. w Holi, Wierzchowiskach, Brusie, Czemiernikach. Brali w nich udział zarówno profesjonaliści, jak i amatorzy, a także nasze dzieci. Jednak były to epizody, po których trzeba było wrócić do bardzo pracochłonnego zawodu nauczyciela.

 

A od kiedy zajęła się Pani malowaniem na dobre?

Mniej więcej od pięciu lat większość czasu poświęcam swojej pasji.

 

Jak jest Pani ulubiona technika?

Zaczynałam od olei. Jednak najcudowniejsze są pastele. Zachęciła mnie do nich córka, która studiowała na Akademii Sztuk Pięknych, lecz wybrała projektowanie odzieży. Weronika bardzo mnie wspierała w mojej pasji. W zasadzie to wspierałyśmy się nawzajem. Za moją namową skończyła liceum plastyczne w Lublinie, a potem uczelnię artystyczną w Łodzi.

 

Co Panią najbardziej inspiruje?

Przede wszystkim natura. Wychowałam się na wsi i moje dzieciństwo było dość samotne, bo mieszkaliśmy z dala od wsi, dlatego miałam bardzo bliski kontakt z przyrodą. Znajdujący się w pobliżu mały lasek stanowił dla mnie skarbnicę jej tajemnic. Zresztą zamiłowanie to przetrwało do dzisiaj, bo jest to mój ulubiony temat malarski. Natura to dla mnie swoiste sacrum. Maluję kwiaty, by – jak mówiła -Frida Kahlo – nie umarły, ale też zwierzęta i dzikie roślin. Jednak w to sacrum wkracza człowiek – czasami w sensie pozytywnym, ale często negatywnym. Obserwuję to, gdy uprawiam nordic walking i widzę, jak, przyroda łaskawym płaszczem wstydliwie okrywa góry śmieci wśród leśnych ziół i kwiatów. To przerażające i smutne. Dla mnie natura to dzieło Boga i świętość. Poza tym artysta maluje siłami natury – wodą, światłem, ale przede wszystkim wiatrem i słońcem.

 

Dlaczego to światło jest tak ważne?

Bo bez niego właściwie nie ma malarstwa. Na każdym wernisażu przypominam o tym, że światło pomaga w tworzeniu dzieła sztuki. Można powiedzieć za Czesławem Miłoszem, że słońce jest artystą.

 

Co chce Pani powiedzieć światu przez swoją twórczość?

Moje obrazy mają służyć odbudowaniu więzi z naturą i jej sakralizacji. Przyroda to nasze życie. Jeśli utracimy z nią kontakt, utracimy życie. Pielęgnowanie pasji, szacunek do natury i drugiego człowieka, czyli podchodzenie z miłością do wszystkiego, co nas otacza, to moje przesłanie. Stąd na moich obrazach ważki i motyle. Są symbolem kruchości, ulotności, czegoś efemerycznego, a jednocześnie trudnego do zniszczenia i tego, co się odradza, a także wolności, szczęścia, miłości, piękna. Ostatnio zaczęłam cykl inspirowany wojną. Znajdują się na nich motyle, pająki, człowiek, dziecko – istoty, które bardzo cierpią na skutek nienawiści człowieka. Odnosi się to nie tylko do sytuacji granicznych, jaką jest wojna, ale również takich, w których jeden drugiego niszczy psychicznie kosztem swego narcyzmu czy też dążenia do władzy. Choć jestem amatorką, mam ambicje i marzenia, by moje obrazy były nie tylko odzwierciedleniem przyrody, ale przez naturę pokazywały jakiegoś ducha. Moją inspiracją jest w pewnym sensie realizm magiczny, choć idę w zupełnie innym kierunku. Kocham też impresjonistów i od nich „biorę” sobie światło.

 

Ma Pani na swoim koncie wiele nagród i wyróżnień w różnych konkursach, a także wiele wystaw nie tylko w Radzyniu Podlaskim. Pani prace doceniają nie tylko amatorzy, ale i profesjonaliści. Czy jeszcze kilkanaście lat temu sądziła Pani, że ta pasja może przynieść tak fajne życie?

Rzeczywiście, docierają do mnie informacje, że to, co robię, jest dobre, podoba się i niesie przekaz. Przyznam, że jestem tym nieco oszołomiona. Jednak w żadnym razie nie uważam się za artystkę. Mam w sobie dużo pokory. Na pewno wkładam w swoją twórczość wiele serca, poza tym przynosi mi ona ogromną radość. To po prostu wielka pasja.

 

Czy ma Pani w swoim dorobku pracę, którą darzy Pani szczególnym sentymentem?

Mam takie obrazy, które kocham jak własne dzieci i niechętnie się ich pozbywam. Na początku zdarzało się, że rozdawałam swoje prace znajomym, ludziom, którym się podobały. Teraz zaczęłam podchodzić do tego nieco egoistycznie. Jeśli dostrzegam w swoich obrazach większą wartość, nie chcę, by zdobiły one tylko czyjeś mieszkanie, ale pragnę pokazać je szerszemu gronu na wystawach. Takich szczególnych prac mam kilka. Wojna na Ukrainie obudziła we mnie ogromne przeżycia, poczucie lęku, co znalazło odzwierciedlenie w mojej twórczości. Namalowałam trzy obrazy. Jeden przedstawia uciekającą w kierunku światła dziewczynkę, która trzyma w ręku kwitnący jeszcze słonecznik zabrany z pola pełnego umarłych, zdewastowanych kwiatów. To symbol zniszczenia, jakie niesie wojna. Drugi z obrazów pokazuje stado pająków, które osacza uwięzionego w stworzonej przez nich sieci motyla. Tylko on jeden spośród pozostałych jest żywy i ma nadzieję na ocalenie, wyrywając się do światła. Natomiast w trzeciej z moich prac ma ono funkcję negatywną. Przedstawia ona wychodzącego ze schronu z misiem w ręce chłopca i uciekające od światła motyle z połamanymi skrzydłami. To symbol. Światło, które kojarzy się z życiem, dobrem, tu oślepia dziecko, ukazując świat niebezpieczny, kompletnie różny od tego, do którego chłopiec chce się udać. Uciekają z niego również motyle. Ten świat został bowiem zaburzony przez wojnę, która odwraca porządek rzeczy, sprawiając, iż to, co jest dobrem, staje się złem.

 

Patrząc na Pani obrazy, przypomina mi się fragment wiersza Wandy Chotomskiej: „Ludzie mówią, że to tylko zwykły owad, a to przecież do krainy czarów bilet, wstęp do bajki i przygoda kolorowa, więc pomyślcie o motylach choć przez chwilę” …

Swoimi obrazami chcę dawać ludziom radość i piękno, dlatego moje prace przedstawiają m.in. motyle unoszące się w słońcu, wśród kwiatów, ziół. To jakby wizja początku świata, który miał być krainą szczęścia, oazą dobra, spokoju i miłości.

 

Dziękuję za rozmowę.


Urszula Pietras urodziła się w 1954 r. w Czemiernikach (powiat radzyński). Absolwentka filologii polskiej wydziału humanistycznego UMCS w Lublinie. Jej wielką pasją jest malarstwo. Uczestniczyła w wielu plenerach malarskich. Swoje prace prezentowała na licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych. Jest członkiem Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Plastyków w Lublinie. Ma liczne osiągnięcia w postaci nagród i wyróżnień w konkursach w dziedzinie malarstwa pastelowego, m.in. dwukrotne wyróżnienie w Międzynarodowej Grupie Pastelistów Monet Cafe’ Pastelist Art. Group, wyróżnienie na XIV Ogólnopolskim Biennale Twórczości Plastycznej Nauczycieli w Lublinie w 2018 r. oraz III Nagroda w XV Ogólnopolskim Biennale Twórczości Plastycznej Nauczycieli w Lublinie w 2020 r.

Wykonała także ilustracje do tomików poetyckich autorstwa Hanny Guz, Marii Grzyb i Elżbiety Mierzyńskiej oraz projekt i ilustrację okładki na płytę z muzyką Elżbiety i Andrzeja Mierzyńskich pt. „Odrastam stale z kawałka siebie”.

Obrazy U. Pietras są w posiadaniu wielu osób w kraju i za granicą: W Wielkiej Brytanii, Kanadzie i w Niemczech.

Jej dodatkową pasją są samodzielne studia z wiedzy o sztuce. W malarstwie najbardziej fascynuje się twórczością impresjonistów oraz realizmem magicznym we współczesnej sztuce.

DY