Historia
Dzieciństwo w podlaskich dworach

Dzieciństwo w podlaskich dworach

Początek czerwca to czas, kiedy sporo się mówi i pisze o dzieciach z okazji przypadającego pierwszego dnia miesiąca Dnia Dziecka.

Dzieciństwo, zwłaszcza wczesne, to zazwyczaj okres beztroskich zabaw i przyjemności. Zwłaszcza jeśli przebiega w tzw. miłych okolicznościach przyrody. Gdzież zaś mogły istnieć milsze warunki spędzania dzieciństwa, aniżeli w XIX-wiecznym ziemiańskim dworze. Wychowanie dzieci było jedną z cech wyróżniających ziemiaństwo spośród innych warstw społeczeństwa. Dom i atmosfera w nim panująca zaszczepiały w młodym człowieku świadomość przynależności do odrębnej grupy, która szła za nim nawet wtedy, gdy całe późniejsze życie spędził w mieście. Dzieci przychodziły na świat zazwyczaj w domu rodzinnym. W bogatszych rodzinach zajmowały się nimi mamki rekrutowane spośród młodych i zdrowych kobiet wiejskich, najczęściej mężatek.

Następnie dzieci przechodziły pod opiekę niań czy też piastunek, zwykle starszych, zaufanych kobiet wychowujących czasem całe pokolenia.
Częstym gościem we dworze był domowy lekarz, gdyż dzieci nierzadko zapadały na różnego rodzaju choroby. 
Pięcioro dzieci Bolesława i Heleny Chrzanowskich przyszło na świat w Stoku pod Radzyniem oraz w Dziadkowskich w powiecie konstantynowskim. Bolesław zapadł już w trzecim tygodniu życia na zapalenie płuc, Zygmunt przez pierwsze dwa lata życia chorował na złośliwy ognipiór, Ignacy w trzecim roku życia przeszedł zapalenie oskrzeli i różyczkę. Dzieci z dworu Popielów z Turny pod koniec XIX w. stale chorowały na grypę, dyfteryt, wietrzną ospę, żółtaczkę, koklusz i przeziębienia. Władysław Popiel żartował potem, że dlatego jest zdrowy jako dorosły, bowiem wszelkie możliwe choroby przeszedł w dzieciństwie. Liczne przykłady dziecięcych chorób kończących się śmiercią nawet w najbogatszych domach podaje także Kajetan Kraszewski z Romanowa.
Dzieci wychowywano dosyć surowo, nawet w zamożnych rodzinach. Żywiono je monotonnie – działo się tak pod wpływem wywodzącego się z początku XIX w. przekonania, że przeznaczone dla dzieci pożywienie powinno być jak najbardziej jednostajne, gdyż wszelka jego odmiana może być dla dzieci szkodliwa. Jeśli nawet sami rodzice nie stosowali surowych metod wychowawczych, to tolerowali je w wykonaniu domowych nauczycieli. Mała Marysia Czetwertyńska z Milanowa musiała nosić na głowie wielką czapę z oślimi uszami, która była karą za brak postępów w nauce. Jej guwernantka nie stroniła też od kar cielesnych, a pozbawienie deseru należało do kar najłagodniejszych.
Już do kilkuletnich dzieci sprowadzano bony, cudzoziemki lub Polki biegle władające językami obcymi, najczęściej niemieckim lub francuskim. W dworze Potworowskich w Radoryżu przebywała stale starsza nauczycielka oraz młoda, 16-letnia Francuzka, która towarzyszyła córkom właścicieli majątku w nauce, ucząc je jednocześnie mówić po francusku. Francuskie dziewczęta były wychowawczyniami dzieci Popielów z Turny, dzięki czemu mali Popielowie od najmłodszych lat władali językiem francuskim. Stała obecność zagranicznej bony dawała dziecku ziemian znajomość języków obcych niezbędną w życiu jego sfery.
W miarę podrastania dzieci miejsca bon zajmowali we dworach korepetytorzy. Byli to zwykle studenci dorabiający sobie w czasie wakacji; pojawiali się także stali nauczyciele. W Turnie edukacją chłopców zajmowali się studenci Uniwersytetu Warszawskiego Macierakowski i Pękosławski, później znani warszawscy adwokaci, dziewczęta natomiast zdobywały wiedzę pod kierunkiem nauczycielek, Francuzki i Angielki. W latach 1889 i 1890 korepetytorem syna Anieli Rzążewskiej z Łysowa był Stefan Żeromski. Oficjalnie był w Łysowie praktykantem gospodarczym. Takie maskowanie rzeczywistej funkcji korepetytora było częstą praktyką, jako że nauczycielowi nieposiadającemu pozwolenia rosyjskich władz groziły surowe kary.
Domowe nauczanie kończyło się, szczególnie dla chłopców, dosyć wcześnie. Już w wieku 10-13 lat opuszczali rodzinne dwory, aby rozpocząć naukę w gimnazjum, często za granicą, aby uniknąć rusyfikacji. 
Oczywiście dzieciństwo ziemiańskich dzieci nie było jedynie czasem nauki i monotonnej diety. Były też zabawy w gronie rówieśników, także tych pochodzących z rodzin dworskiej służby. Na kartach pamiętników znajdujemy wiele imion psów, towarzyszy zabaw dzieci. Ignacy Chrzanowski opisał np. pogrzeb Brysia w Dziadkowskich zaś Teresa Tatarkiewiczowa zabawy z jamnikiem Billem czy pinczerem Morusem w Radoryżu.

Grzegorz Welik