Coraz więcej firm kończy działalność
Zgodnie z informacją Ministerstwa Rozwoju i Technologii w pierwszym kwartale tego roku do rejestru Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej wpłynęło ponad 90 tys. wniosków dotyczących zakończenia prowadzenia działalności gospodarczej. To o 30% więcej niż w tym samym okresie 2021 r. Ponadto 40% więcej w porównaniu z pierwszym kwartałem 2021 r. złożono wniosków o zawieszenie działalności - w sumie 132,4 tys. W ocenie przedsiębiorców w czasie pandemii najwięcej straciły firmy związane z turystyką i hotelarstwem, a także gastronomia, rozrywka i sport.
Kiedy już wydawało się, że powoli zaczną wychodzić na prostą, pojawiły się kolejne problemy: szybko rosnąca inflacja i coraz bardziej napięta sytuacja na rynku pracy. Jak twierdzi właściciel lokali gastronomicznych i usługowych z terenu powiatu włodawskiego Wiesław Orzeszko, ostatnie lata to ciąg trudności. – Pandemia, okresowe objęcie powiatu czerwoną strefą, a następnie stan wyjątkowy w związku z napiętą sytuacją na granicy polsko-białoruskiej – wylicza. – Przez pierwsze miesiące pandemii, zanim otrzymaliśmy wsparcie od samorządu, było bardzo źle – podkreśla przedsiębiorca, który prowadzi lokal w centrum Włodawy i karczmę z pokojami w oddalonym o kilka kilometrów Susznie. – Klienci nie przyjeżdżali, a wynagrodzenia i składki do ZUS za zatrudnionych pracowników trzeba było opłacać. W tym okresie ponieśliśmy straty na poziomie 50-60%. Zmuszony byłem podjąć dodatkową pracę. Zarobione przez rok pieniądze wzmocniły moją działalność – przyznaje.
Aktualnie firma W. Orzeszki, którą prowadzi wraz z bratem, nie ma długów, ale i o zyskach nie można mówić. Ogromny wpływ na kondycję przedsiębiorców miało wprowadzenie na terenach przygranicznych stanu wyjątkowego. – Ludzie, nie znając sytuacji, sądzili, że jest tu bardzo niebezpiecznie i w konsekwencji omijali te strony szerokim łukiem – stwierdza, dodając, że ostatnio doszły trudności związane z rosnącą inflacją, ale jest nadzieja na wznowienie ruchu przygranicznego. Od lipca przestanie obowiązywać rozporządzenie o czasowym zakazie przebywania w strefie graniczącej z Białorusią. – Nasze tereny z lasami i jeziorami zachęcają do wypoczynku. Może przyjadą turyści, może firma trochę się odbije… – liczy W. Orzeszko. – Na razie, niestety, nie mam dużo zamówień i rezerwacji. Prawdę mówiąc, nie ma w tym nic dziwnego – społeczeństwo jest uboższe. Pieniądze, które kiedyś ludzie wydawali na wyjście po pracy np. do lokalu, teraz wolą wpłacić do banku – zauważa.
Nie ma mowy o dodatkowych wydatkach
– Firmę założył mój śp. mąż w 1994 r., od 2003 r. jestem jej właścicielką. Zatrudniamy od 20 do 50 osób. W ostatnim okresie, kiedy znacząco wzrosły koszty pracy związane m.in. z podwyżkami prądu i paliwa, sama więcej pracuję. Mogłabym zatrudnić dodatkowe osoby, np. kierowcę, bo jest taka potrzeba, jednak nie stać nas na to. Sama wyjeżdżam w sprawach zawodowych. Nasza działalność nie może być wykonywana zdalnie, dlatego staramy się ograniczać dodatkowe wydatki – opowiada Agnieszka Sakowska-Sulkowska właścicielka firmy konfekcyjnej z Parczewa.
W okresie pandemii przedsiębiorstwo wyszło na swoje dzięki zapotrzebowaniu m.in. na maseczki ochronne. – Szyliśmy również fartuchy i kombinezony dla służb medycznych – mówi właścicielka Amandy, przyznając, że łatwo nie było, ponieważ część pracowników przebywała na kwarantannie i brakowało rak do pracy. Mimo to firma wyszła obronną ręką z pandemii. Trochę gorzej sytuacja wygląda w ostatnich miesiącach w związku rosnącą inflacją. – Wzrost cen spowodował, że klienci oszczędzają na ubraniach. Wolą zaopatrzyć się w tańszy towar, często nawet w ten sprowadzany z Chin – twierdzi A. Sakowska-Sulkowska, której firma, aby wyjść na europejskie rynki, inwestowała w ciągu ostatnich lat w nowoczesne specjalistyczne maszyny i urządzenia. – Aby być konkurencyjnymi, trzeba iść z postępem i wymaganiami, które narzucają klienci. Szyliśmy zarówno na rynek polski, do sieciówek, jak i dla kontrahentów zagranicznych, np. na targi mody do Francji, a nawet kolekcję ubrań do Tokio – zaznacza.
Jak tak dalej pójdzie, wszystko upadnie
W kryzysie jest rynek papierowy. Odczuwają to przedsiębiorcy tacy jak Teresa Sałamacha, która od 2006 r. prowadzi jednoosobową działalność w Białej Podlaskiej. – Wspiera mnie mąż, ale ostatnio zastanawiamy się nad rozwiązaniem firmy – przyznaje. – Wszystko drożeje – tłumaczy.
Producent celulozy, papieru i tektury, u którego zaopatrywali się Sałamachowie, zmuszony był podwyższyć ceny. Przyczyną były zarówno wysokie ceny drewna, jak i energii elektrycznej, uprawnień do emisji CO2 oraz paliw – gazu, węgla i biomasy. Problemy spotęgowała sytuacja na Ukrainie oraz sankcje nałożone na Rosję i Białoruś, skąd polskie firmy importowały znaczne ilości zrębków tartacznych. – Dochody firmy są coraz gorsze – twierdzi pani T. Sałamacha. – Jeśli tak dalej pójdzie, wszystko upadnie. Nasze koszty wzrosły o 45-50%, a nawet więcej. Wiąże się to nie tylko ze wzrostem cen za papier i materiałów biurowych, w które zaopatrujemy biura na terenie naszego powiatu, ale również ceną paliwa. Rosną zatem koszty związane z obsługą. Sytuacja jest nieciekawa, tym bardziej że biura ograniczają u nas zakupy – tłumaczy właścicielka firmy Grafit, przyznając, iż wraz z galopującymi cenami przychodzi zniechęcenie.
Właściciele małych i dużych firm wnoszą ważny wkład w rozwój polskiej gospodarki, stawiając przy tym czoła codziennym wyzwaniom. Tworzą miejsca pracy, przyczyniają się do wzrostu dochodów mieszkańców i samorządów. Rozwój lokalnych firm to także podstawa dobrobytu społeczności. Dlatego warto pamiętać, że kupując produkty i usługi u lokalnych przedsiębiorców, wspieramy i zwiększamy budżet swojego miasta.
Joanna Szubstarska