Moja droga do Kościoła
W tym roku minęło 36 lat od śmierci ks. prof. Stanisława Kamińskiego (1919-1986). Dla pani Stanisławy ten wybitny uczony, logik zaliczany w poczet współtwórców lubelskiej szkoły filozoficznej pozostanie nie tylko najlepszym kuzynem, ale też wzorem księdza i nauczyciela. - Mój tatuś i mamusia księdza byli rodzeństwem. A chociaż między mną a Stachem było 13 lat różnicy, to dogadywaliśmy się bardzo dobrze przez całe życie - zaznacza pani Stanisława, rozpoczynając długą, barwną opowieść, która dla niej jest okazją do powrotu do Radzynia jej dzieciństwa i do domu rodzinnego.
Mieszkaliśmy przy cegielni, na osiedlu dla jej pracowników. Mój tatuś był w niej głównym mechanikiem, jego brat, ojciec ks. Stanisława, kierownikiem, a drugi pracował jako palacz. My zajmowaliśmy pokój w murowanym piętrowym domu, rodzice księdza pokój z kuchnią w drewnianym domku po sąsiedzku. Trzymaliśmy się razem i byliśmy sobie bardzo bliscy, na dowód czego imiona nadawało się u nas dzieciom po rodzinie: ksiądz miał imię po moim tatusiu, ja – także po nim i po kuzynie, jedna z moich młodszych sióstr nazywała się Helena jak mama księdza, moja chrzestna, druga była Janina, po mężu cioci Heli.
Do wybuchu wojny Stach studiował w seminarium w Janowie Podlaskim, w 1943 r. przeniesionym do Siedlec. Po święceniach podjął studia na KUL. W domu gościł często, a po zamknięciu seminarium w Janowie podczas okupacji mieszkał jakiś czas w Radzyniu i wtedy wziął się za edukację moją i moich sióstr, nawet stawiał nam oceny. Dzięki temu, kiedy po wojnie ruszyła szkoła, od razu przyjęto mnie do drugiej klasy. Historię Polski miałam w jednym paluszku. Zapytana o Mieszka I, opowiadałam o wszystkich Piastach. ...
LI