Region
Źródło: pixabay
Źródło: pixabay

Pogranicze czeka na turystów

Po dziesięciu miesiącach obowiązywania najpierw stanu wyjątkowego, a potem czasowego zakazu przebywania wydawać by się mogło, że nadbużańska branża turystyczna wreszcie złapie oddech. Tymczasem przedsiębiorcy z niepokojem patrzą w przyszłość, bo na razie chętnych do wypoczynku na tych terenach nie ma zbyt wielu.

Wprowadzona z powodu kryzysu migracyjnego przy granicy z Białorusią strefa zakazu dotyczyła 68 miejscowości na Lubelszczyźnie. Objęto nią powiaty włodawski (gminy Włodawa i Hanna) oraz bialski (gminy Sławatycze, Kodeń, miasto Terespol, gmina Terespol, Zalesie, Rokitno, Janów Podlaski i Konstantynów), a więc tereny chętnie odwiedzane przez turystów. Z tego powodu najbardziej ucierpiały firmy świadczące usługi hotelarskie, gastronomiczne, gospodarstwa agroturystyczne, ale też właściciele innych biznesów związanych z turystyką. I choć 1 lipca przestały obowiązywać wszelkie restrykcje, nastroje w pasie przygranicznym są minorowe.

– Kiedy ogłoszono, że od lipca przestanie obowiązywać rozporządzenie o czasowym zakazie przebywania na obszarze przygranicznym, byliśmy bardzo optymistycznie nastawieni. Czekaliśmy na ten moment, ponieważ przez dziesięć miesięcy byliśmy zamknięci i nie zarabialiśmy. Liczyliśmy, że w wakacje wszystko wróci do normy. Tymczasem w porównaniu do ubiegłych lat mamy bardzo mało rezerwacji. Wciąż są wolne miejsca na wakacyjne weekendy, co wcześniej się nie zdarzało – mówi Katarzyna Okoń, właścicielka pensjonatu Uroczysko Zaborek pod Janowem Podlaskim, gdzie na 70 ha rozciąga się kompleks kilkudziesięciu drewnianych budynków pochodzących z dawnych czasów, odnowionych i przystosowanych do celów hotelowo-szkoleniowych z miejscami noclegowymi dla 110 osób. Przez lata w Zaborku gościło wiele sławnych osobistości, m.in. perkusista zespołu The Rolling Stones Charles „Charlie” Robert Watts i jego żona Shirley Watts, gdy przyjeżdżali na janowskie aukcje koni Pride of Poland.

– Jesień to czas konferencji, które organizowały u nas firmy z całej Polski. Po wprowadzeniu we wrześniu stanu wyjątkowego, a potem zakazu przebywania, nie mogliśmy tego robić. Przepadło też wiele imprez okolicznościowych – wylicza straty K. Okoń. Podkreśla też, że wprawdzie pojawiają się telefony w sprawie szkoleń jesienią, ale jest ich jak na lekarstwo. Podobnie jak turystów. – Strefa nadgraniczna Lubelszczyzny i Podlasia została mocno skrzywdzona, ponieważ pokazano ją jako niespokojne miejsce, gdzie pełno jest wojska, policji i straży granicznej. Myślę, że część ludzi nadal boi się tu przyjeżdżać, inni pewnie nie wiedzą, że już można. Moi koledzy z branży, np. z Białowieży i innych rewirów, które były zamknięte, uważają podobnie. Też mają wolne pokoje, co w poprzednich latach o tej porze raczej się nie zdarzało – podkreśla właścicielka Zaborka. Jej zdaniem potrzebna jest ogólnopolska kampania promocyjna, która „odczaruje” te tereny.

 

Trudno będzie się podnieść

K. Okoń przyznaje, że starała się o rekompensatę za poniesione straty i ją dostała, ale jedynie za 56 z 300 dni zamknięcia. – Na dzisiaj nic więcej nam nie przysługuje, a wsparcie, które otrzymaliśmy, to kropla w morzu potrzeb. Branża turystyczna jest specyficzna. Trudno znaleźć pracowników, dlatego staraliśmy się mimo zamknięcia zatrzymać załogę, co słono nas kosztowało. Przez te dziesięć miesięcy ponieśliśmy naprawdę duże straty i ciężko będzie się z tego podnieść – zaznacza K. Okoń. – Mimo wszystko nie poddajemy się i czekamy na turystów – dodaje.

 

Pielgrzymów też mniej

O. Krzysztof Borodziej, kustosz sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej, którym opiekują się oo. oblaci, również przyznaje, że w porównaniu do ubiegłych lat pielgrzymów w Kodniu jest mniej. – Po 2 września, czyli po wprowadzeniu stanu wyjątkowego, wprawdzie nie było przeszkód do odwiedzania sanktuarium, ale nie mogliśmy zapewnić noclegów. Cały dom pielgrzyma był zarezerwowany dla policji i wojska. Ta sytuacja, prawdę mówiąc, zblokowała pielgrzymów z odległych stron. Gdy stan wyjątkowy zamieniono na stan z ograniczonym pobytem, niewiele się zmieniło, ponieważ wciąż mieszkały u nas służby, co nie pozwalało nikomu zabukować miejsca do 30 czerwca – opowiada oblat. – Po ogłoszeniu w połowie czerwca zniesienia restrykcji, do połowy lica odwiedziły nas dopiero dwie nieduże pielgrzymki autokarowe. Owszem, indywidualnie ludzie przyjeżdżają, ale grup nie ma za dużo. Ufamy, że to się zmieni. Myślę, iż część wciąż nie wie o zniesieniu zakazów. Świadczą o tym chociażby telefony, jakie otrzymujemy, z pytaniem, czy aby na pewno można przyjechać do Kodnia. Inni dopiero na miejscu przekonują się, że jest bezpiecznie i wszystko działa jak wcześniej – informuje o. K. Borodziej.

Oo. oblaci starają się informować czy to z ambony, czy za pośrednictwem strony internetowej, że Kodeń czeka na gości. – Zdajemy sobie sprawę, iż takie pielgrzymki nie są organizowane z dnia na dzień, dlatego mamy nadzieję, że sytuacja zmieni się w sierpniu i wrześniu. Sanktuarium, dom pielgrzyma, jadłodajnia – wszystko jest otwarte. Zapraszamy do wspólnej modlitwy. Matka Boża czeka i od 400 lat nigdy się na pielgrzymach nie zawiodła. Nawet kiedy była na Jasnej Górze, bo mieszkańcy Podlasia i tam do Niej przybywali – zaznacza kustosz kodeńskiego sanktuarium.

 

Pływać można, ale… nie można

Marek Pomietło ze Sławatycz, który od 17 lat organizuje spływy kajakowe po Bugu, twierdzi, że życie turystyczne w pasie nadgranicznym zamarło. – Praktycznie nie istnieje w porównaniu do poprzednich lat. W większości gospodarstw agroturystycznych mieszkają ukraińskie rodziny, więc dla letników nie ma miejsc – twierdzi właściciel Kajakowej Przygody. I choć akurat jego biznes na zainteresowanie nie narzeka, to zarobić na nim nie może. – Niby restrykcje zostały zniesione i teoretycznie wolno zbliżać się do rzeki, to w praktyce przy brzegu stoją zasieki z drutu kolczastego. Nie da się pływać kajakami, ponieważ np. nie ma możliwości, żeby wyjść na brzeg, gdyby coś się stało albo chociaż zrobić sobie przystanek, by odpocząć. Z jednej strony straż graniczna mówi, że nie ma przeszkód do pływania, z drugiej – wojsko postawiło zasieki z concentriny i ich nie rozbiera. Ja i moi koledzy z branży nie możemy tego zdemontować, bo grożą za to konsekwencje prawne – tłumaczy M. Pomietło. – I choć ludzie dzwonią z pytaniami o spływ, muszę odmawiać. Wyjaśniam, że płynąć teoretycznie można, ale tak naprawdę, to, niestety, nie, bo owszem prawo nie zabrania, ale co z tego, gdy przy brzegu stoi concentrina – mówi, wyznając, iż obecne obroty firmy są na poziomie tych sprzed dziesięciu lat. – Ten sezon jest dla mnie stracony. Pływać na granicy z Białorusią się nie da, z kolei na granicy z Ukrainą można, ale tam ludzie trochę się obawiają, bo wojna. Żyję głównie z tego biznesu. W sezonie zarabiam na cały rok. Na naszym terenie jest ok. ośmiu takich firm, jak moja. Jeśli nie wystartujemy teraz, to obawiam się, że być może już nigdy. Martwię się, co będzie dalej – oznajmia M. Pomietło.

 

Ponad 7,5 mln zł rekompensat

Do 8 lipca wojewoda lubelski wypłacił ponad 7,5 mln zł rekompensat za straty związane z zakazami w nadgranicznych miejscowościach. – Wnioski złożyło 67 podmiotów. Odmowne decyzje otrzymało sześć. Dotyczy to podmiotów, które prowadziły działalność poza obszarem objętym stanem wyjątkowym, czasowym zakazem przebywania, osiągnęły zerowy przychód ze wskazywanych przez siebie miesięcy, prowadziły działalność nieobjętą ustawą lub nie dopełniły obowiązku rejestracji działalności agroturystycznej – informuje Agnieszka Strzępka, rzecznik prasowy wojewody lubelskiego.

Hotelarze złożyli 27 wniosków, tyle samo branża gastronomiczna, a turystyczna 13.

DY