Nie tylko droga
Kilkunastoosobowe grupki reprezentujące duże dekanaty czy wielotysięczne parafie - często z powodów czysto pragmatycznych łączone w większe całostki - cieszą, ale też generują smutną refleksję. Wiele z nich zniknęło. Gdzie nam dziś do rzędu wielkości kilkunastotysięcznej rozśpiewanej rzeszy wiernych, czekających z tęsknotą sierpnia, bo „coś” nie dawało spokoju, kazało iść na Jasną Górę? Nie bać się trudu, miesiącami wcześniej zbierać konserwy, szykować namioty, dobrze rozchodzić buty? Co się z nami stało? Dlaczego wywiało „pielgrzymkowego ducha” z kościołów, rodzin, środowiska akademickiego? Dlaczego nawet pośród księży coraz trudniej znaleźć kandydatów na przewodników i opiekunów duchowych grup? Wszak, jak mówią, z „niewolnika nie ma robotnika”.
Czy problem leży w tym, że aby wyruszyć na pielgrzymi szlak, „pielgrzymkę trzeba czuć?” – to jest warunek sine qua non uczestnictwa w niej? Chyba niekoniecznie…
Wydaje się, że odpowiedzi na te i inne pytania dostarczają wiedzy nie tylko na temat opisywanego zjawiska, ale również na temat Kościoła jako takiego. Można zaryzykować tezę, że pielgrzymowanie jest lustrem odbijającym naszą duchową kondycję – ukazującym mocne i słabe jej strony, definiującym jej samoświadomość. Ale po kolei.
Historia…
Pielgrzymowanie wpisane jest w religię od niepamiętnych czasów. Jest symbolem życiowej wędrówki, ujętej w kategorie czasu i przestrzeni. Jego trud obrazuje duchowe walki, pragnienie osiągnięcia świętości. Zmęczenie, niewygody – chęć podjęcia pokuty za grzechy. ...
Ks. Paweł Siedlanowski