Jak w szkle powiększającym
Nie tylko osoby publiczne, które decyzję o powszechnym pokazywaniu pewnych aspektów swego życia podejmują świadomie i dobrowolnie, muszą mierzyć się z hejtem. Problem jest coraz powszechniejszy i niejednokrotnie staje się przyczyną traum, a nawet dramatycznych decyzji. Nie pomagają nawet regulacje poszczególnych stron czy portali, od których - co ciekawe - zdarzają się odstępstwa. Jak to, kiedy facebook podjął decyzję o niekaraniu użytkowników, którzy będą nawoływać do przemocy wobec… Rosjan, a nawet śmierci w stosunku do prezydentów Rosji i Białorusi. „W wyniku rosyjskiej inwazji na Ukrainę wprowadziliśmy czasowe zmiany, które zezwalają na wyrażanie poglądów politycznych, jakie normalnie stanowiłyby naruszenie regulaminu, jak np. «śmierć rosyjskim okupantom». Nadal nie zezwolimy na hejt w stosunku do zwykłych Rosjan” - podkreślił rzecznik firmy w komentarzu.
Czy w tym przypadku od reguły powinny być wyjątki? Skąd w nas taka łatwość do zadawania cierpienia w sieci?
To nie są dwa światy
Mamy powszechne przyzwolenie na hejt, chociaż oficjalna wersja jest zupełnie inna? – Hejt w sieci to szerszy temat, bo pod uwagę trzeba wziąć kwestię, jak w ogóle się komunikujemy społecznie – zauważa prof. dr hab. Jacek Pyżalski z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, który tematem hejtu zajmuje się od lat. – Internet jest jednym z wielu obszarów komunikacji. Stosuje się w nim tzw. komunikację zapożyczoną, czyli za pośrednictwem technologii, w opozycji do komunikacji bezpośredniej, czyli twarzą w twarz. Ta pierwsza ma cechy charakterystyczne, które ją odróżniają, i sprawiają, że łatwiej w niej o negatywne zachowania wobec kogoś, nawet jeśli nie bylibyśmy skłonni zachować się w taki sposób w przypadku tradycyjnego spotkania – dodaje.
Czy to znaczy, że w sieci „stać nas” na więcej niż w realu? J. ...
JAG