Kultura
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Na planie dorastałem

Proszę wyobrazić sobie taką scenę: przechodzi się przez warszawskie getto kolumną, widać ludzi skaczących z balkonów, Niemców, a dookoła zmarli. Robiło to na młodym chłopaku, jakim wtedy byłem, duże wrażenie - wspomina Wojciech Radecki z Hańska, który przed 32 laty zagrał w filmie Andrzeja Wajdy pt. „Korczak”.

To niewielka rola, ale jakże znacząca dla jej odtwórcy, jego rodziny i lokalnej społeczności. - Na planie dorastałem - wyznaje W. Radecki, wówczas uczeń siódmej klasy szkoły podstawowej, który wcielił się w chłopca żydowskiego o imieniu Semi. Jego przygoda z aktorstwem rozpoczęła się w rodzinnej miejscowości od grania ról w teatrze dziecięcym Maluch. - Założyła go i kierowała nim moja śp. mama Halina Radecka, która przez wiele lat związana była z Gminnym Ośrodkiem Kultury w Hańsku i bardzo udzielała się na rzecz lokalnej społeczności - podkreśla pan Wojciech. - Była też kierownikiem i reżyserem miejscowego Zespołu Obrzędowego, siedmiokrotnego laureata Ogólnopolskiego Sejmiku Teatrów Wsi Polskiej w Tarnogrodzie - dodaje z dumą, przyznając, iż sam także występował w zespole.

Świat teatru pociągał W. Radeckiego od dziecka. Można powiedzieć, że z wzajemnością, ponieważ gra aktorska młodego chłopaka została zauważona podczas przeglądu dziecięcych teatrów amatorskich w Chełmie, gdzie w jury zasiadał Jerzy Gudejko z Teatru Ateneum w Warszawie. Hańszczanin został zaproszony na zdjęcia próbne i dostał rolę w biograficznym filmie pt. „Korczak”.

Zarówno najbliżsi, jak i sam Wojciech nie mogli uwierzyć, iż on, chłopak z tak małej miejscowości, wystąpi na wielkim ekranie. Ogromnym wsparciem była mama, która nie tylko towarzyszyła w podróżach do stolicy, ale również przygotowywała syna do roli żydowskiego chłopca.

 

U boku wybitnych

– Dostałem się do filmu, w którym grali wybitni aktorzy. Spotykałem się z nimi na planie, rozmawiałem, ale wtedy jeszcze nie miałem świadomości, kim są Wojciech Pszoniak, Ewa Dałkowska, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Jan Peszek, Zbigniew Zamachowski, a do tego reżyser A. Wajda. Zrozumiałem to po latach – przyznaje W. Radecki. – To była dla mnie nowa rzeczywistość. Wbrew pozorom udział w próbach to nie był wysiłek, rodzaj pracy czy presji, ale raczej zabawa, chociaż odgrywane sceny traktowałem poważnie. Wspominam dobrze kontakt z twórcami, np. z operatorem, któremu nawet podkradałem krótkofalówki, czy Aleksandrem Bardinim grającym rolę Adama Czerniakowa przewodniczącego Judenratu. Bardzo lubiłem towarzystwo tego aktora, czułem się swobodnie w jego towarzystwie. Świetny był Zamachowski, Wajda – cierpki, ale sympatyczny. Poznałem też grupę młodszych i starszych koleżanek i kolegów, w tym Wojciecha Klatę, Annę Muchę i Agnieszkę Krukówną – wspomina, wyznając, iż udział w filmie i towarzystwo znanych aktorów, stanowiły w jego życiu – jak określa – „mocne uderzenie”. – Było to wielkie przeżycie – podkreśla. – Początkowo nieśmiały, z czasem przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji, stawałem się odporniejszy na stres, a rola coraz bardziej mnie wciągała – opowiada.

Przez pół roku – dwa, a nawet trzy razy w tygodniu – dojeżdżał wraz z mamą na plan filmowy do stolicy. Zdjęcia były kręcone także w Świdrze koło Warszawy, w Łodzi i niedaleko Ryk.

Nieobecność W. Radeckiego w tym czasie na zajęciach lekcyjnych skutkowała zaległościami, ale odzew koleżanek i kolegów oraz kadry pedagogicznej okazał się niespodziewanie pozytywny. Mógł liczyć na życzliwość i pomoc zarówno rówieśników, jak i nauczycieli. Ze szczególną wdzięcznością wspomina, że jako niezbyt dobry uczeń z matematyki wiele wsparcia otrzymał od uczącego właśnie tego przedmiotu.

 

Czuło się niebezpieczeństwo

Nakręcony na podstawie scenariusza Agnieszki Holland w koprodukcji polsko-niemiecko-brytyjskiej film „Korczak” opowiada o polskim lekarzu żydowskiego pochodzenia. Janusz Korczak zmarł w komorze gazowej Treblinki lub w transporcie do niej prawdopodobnie 5 sierpnia 1942 r. albo dzień później. Odmówił Niemcom proponującym mu ocalenie życia. Do końca chciał być z dziećmi – wychowankami Domu Sierot przy ul. Siennej 16 w Warszawie.

Hańszczanin zaznacza, iż grając w realiach wojny, wręcz „czuło się jej niebezpieczeństwo”. – Proszę wyobrazić sobie taką scenę: przechodzi się przez warszawskie getto kolumną, widać ludzi skaczących z balkonów, Niemców i leżących zmarłych. Robiło to na młodym chłopaku, jakim wtedy byłem, duże wrażenie. Scenografia była wykonana bardzo realistycznie, np. w murze, zrobionym z drewna, które imitowało czerwone cegły, umieszczono kawałki szkła. Wystawały z niego tak, jak było to w rzeczywistości wojny, uniemożliwiając ucieczkę tym, którzy chcieliby wydostać się z getta – mówi W. Radecki, dodając, że z zaangażowaniem podejmował się zadań, które mu powierzono w filmie. I wprawdzie była to rola niewielka, mocno wczuwał się w rolę żydowskiego chłopca z sierocińca.

 

Najważniejszy moment

Z planu zdjęciowego zapamiętał wiele momentów, jednak po 32 latach od tamtego czasu powraca pamięcią do końcowej sceny filmu. Korczak, którego zagrał Pszoniak, wychodzi w ostatnią drogę na Umschlagplatz na czele radosnego pochodu dzieci, trzymając dwoje z nich za ręce. Dzieci są radosne, odświętnie ubrane, ze śpiewem na ustach, niektóre niosą w ręku ulubioną książkę lub zabawkę. – Korczak wraz z sierotami wsiada do pociągu, który odjeżdża w kierunku Treblinki. Jeden wagon odłącza się od składu, wybiegają z niego dzieci i z doktorem idą radośnie przed siebie. Wszyscy znikają we mgle. Jak dobrze to zostało pomyślane przez Wajdę. Reżyser nie pokazuje zbrodni, jest scena wejścia w mgłę, momenty bardzo stonowane – stwierdza Radecki, dla którego udział w filmie stał się jednym z najważniejszych momentów życiu i niezapomnianą przygodą.

Joanna Szubstarska