Znamy się tylko z widzenia…
Oto nadejdzie moment, że kapitaliści, bogacze zostaną ukarani, biedacy, proletariusze – dostąpią wyniesienia. Sprawiedliwości stanie się zadość! Nic dziwnego, że Lenin nazywał religię „opium dla ludu”. Z tego właśnie względu. Ale taka interpretacja to pułapka, dramatyczne spłycenie sensu. Jezusowi chodzi o coś znacznie głębszego, ważniejszego.
To historia opowiadająca o dwóch światach, dwóch koncepcjach życia. O obojętności i ślepocie, pysze i pogardzie, które zabijają wrażliwość, niszczą to, co w człowieku najcenniejsze. A co najważniejsze, konsekwencje wyboru przeciągają się w wieczność.
Ciekawe, w przypowieści pojawia się imię biedaka – Łazarz (weszło do języka potocznego jako synonim nędzarza), ale nie znamy imienia bogacza (Jezus określa go mianem „pewien człowiek bogaty”. Czy to tylko delikatność, kurtuazja? Imię w kulturze semickiej oznaczało osobę. Posiadać imię, to znaczyło być kimś. Często imię oznaczało Boże wybranie do specjalnego zadania. Szymon został nazwany Piotrem, gdyż Jezus chciał uczynić z niego Skałę, na której zbuduje swój Kościół. Szaweł z prześladowcy Jezusa stał się Pawłem Apostołem dla wszystkich narodów. Bogacz nie ma imienia. Jest nikim. Czyżby bogactwo było zbyt małą wartością, aby posiadać znaczenie? Czyżby inne wartości aniżeli materialne decydowały o tym, że jest się kimś wobec Boga i ludzi? Być może o tym Chrystus chciał nam przypomnieć.
Niekiedy robiąc rachunek sumienia, czy to przy okazji przygotowania do sakramentu pokuty, czy dokonując szybkiej analizy na początku Mszy św., posługujemy się czterema kategoriami obecnymi w akcie pokutnym: przepraszamy Pana Boga za grzechy popełnione „myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”. O ile z wyliczeniem pierwszych trzech zasadniczo nie mamy problemu, o tyle ostatni nastręcza wiele kłopotu. Dlaczego? Bo do perfekcji mamy opanowaną – nazwijmy ją umownie -„mentalność delegowania”, nader często wynikającą z egocentryzmu i lenistwa. To inni mają się zajmować biedą tego świata (Caritas, WOŚP, MOPS, GOPR itp.), inni mają się formować i „wypływać na głębię” w budowaniu swojej duchowości, wstępować do wspólnot kościelnych, angażować się w działania społeczne. My wolimy w kąciku, z perspektywy kibica i recenzenta spoglądać na świat. Łatwo nam przychodzi oceniać („Sam sobie winien. Bo pijak. Bo za dużo dzieci. Bo trzeba było wcześniej «zrobić porządek» z chorym dzieckiem, po co się urodziło?!” itd.). Zawsze jest wymówka, zawsze znajdzie się jakieś usprawiedliwienie. Byle tylko „konsekrować” własną obojętność.
Jezus pokazuje, że to nie tak ma być. Zresztą opis końca świata i sądu jasno pokazuje, iż będziemy sądzeni z miłości – nie na poziomie deklaracji, ale czynów (por. Mt 25,31-46). Przypomina, że jego miłosierdzie nie ma granic, ale aby mogły się otworzyć jego podwoje, musi być uprzedzający gest człowieka, pragnienie jego przyjęcia, wyjście poza siebie – inaczej pozostanie tylko sprawiedliwość.
Ks. Paweł Siedlanowski