Komentarze
Z tolerancją, a nawet współczuciem

Z tolerancją, a nawet współczuciem

Od kilku dni internet rozgrzewają informacje o spowodowanym przez Jerzego Stuhra wypadku samochodowym. Ten znany aktor, jadąc samochodem po swoim rodzinnym Krakowie, potrącił motocyklistę i próbował z miejsca zdarzenia uciec.

Zablokował go inny kierowca, a policja po zbadaniu delikwenta alkomatem ogłosiła, że ma on 0,7 promila alkoholu w wydychanym powietrzu, co w świetle prawa może skutkować karą pozbawienia wolności. Nie podano, czy za czyjąś namową, czy ot tak, sam z siebie aktor wyraził skruchę i złożył samokrytykę, że bardzo żałuje i bardzo przeprasza za najgorszą w swoim życiu decyzję o prowadzeniu samochodu pod wpływem. Zadeklarował też „pełną współpracę z organami powołanymi do wyjaśnienia incydentu” i zapewnił, że wbrew doniesieniom medialnym, nie tylko nie zbiegł z miejsca wypadku, ale zatrzymał się na życzenie jego uczestnika i razem z nim oczekiwał na przyjazd policji.

A skoro pokrzywdzonemu wystarczyło na takie zachowanie i siły, i ochoty, to żaden to wypadek – najzwyklejsza stłuczka.

Na internetowych forach zawrzało. Najczęściej pojawiała się sugestia, „żeby kara była sprawiedliwa, jak dla zwykłych ludzi”. I można to żądanie zrozumieć, bo doświadczenie ostatnich lat podpowiada, że im większa celebrycka rozpoznawalność sprawcy, tym sędziowie znajdują dla niego więcej usprawiedliwień i wymierzają łagodniejszą karę.

Przypadek Jerzego Stuhra to kolejny powód do podziału Polaków. Niby niepolityczny, a jednak polityczny. Ci, którzy krytykują jego zachowanie, przypominając, że od lat uchodził za autorytet moralny, a więc w życiu powinien też się do niego stosować, z marszu zyskują ksywę zahukanych katolskich pisiorów. Przywołujący argument wyższej alkoholowej tolerancji na Zachodzie i przekonujący, że nie ma takiego kierowcy, któremu nie przydarzyła się nigdy jazda na dwóch gazach, albo że „wszyscy popełniamy błędy, więc nie oceniajmy”, natychmiast kojarzeni są z polityczną opozycją. Ale na upartego można się dopatrzyć i narodowej zgody, która polega zaś na tym, że i jedni, i drudzy ferują swoje wyroki i rozważają, czy Jerzy Stuhr jest skończony pod względem medialnym i czy sędziowie po raz kolejny przejmą się zasługami artysty, co może mieć wpływ na ostateczny werdykt.

Ani ta żarliwa narodowa dysputa, ani dotychczasowe praktyki sądów wobec podobnych celebryckich wypadków nie napawają optymizmem. Ciągle jeszcze istnieje w naszym kraju przyzwolenie na picie i usprawiedliwianie nawet najgorszych czynów popełnionych pod wpływem alkoholowego zamroczenia. Zarówno szarzy obywatele, jak i sądownicza władza są raczej przyjaźnie nastawieni do tego typu „wyczynów”. Ale tylko wobec wybranych osób. Bo nieznanej z telewizora twarzy można nawet za brak pedałów u roweru przyłożyć.

Anna Wolańska