Komentarze
Prawie

Prawie

Nie żebym była przeciwko czemuś albo nawet komuś. A niech mnie Pan Bóg broni. Ja tylko staram się pojąć ten fenomen. Klimatyczny? Socjologiczny? Psychologiczny?

W zasadzie od zawsze wiadomo, że są w naszym klimacie cztery pory roku: wiosna, lato, jesień oraz zima. Nie jest też tajemnicą, że każda z nich - choć może być wahnięcie w lewo albo w prawo - ma przysługujące jej charakterystyczne cechy. Ale jedna pora w tych wahnięciach zdecydowanie prowadzi. To piękna polska zima. Zawsze albo za wcześnie, albo za późno przychodzi. Nigdy w porę. Jakby kalendarza nie miała. Zawsze jakby zza winkla wyskakuje. Zawsze: hops! I niespodzianka! Siurpryza!

I tym razem – niestety! – wystarczyło, że popadał śnieg, a świat stanął na głowie. Dzień zapowiadał się pięknie: po nocy krajobraz przemalowany „cało na biało”… Śliczniutko.

Jednak droga do przystanku autobusowego nie była najfajniejsza. Raz że rozbłocona wąska jezdnia, czyli chlapiące na lewo i prawo samochody, dwa: cokolwiek trudne do pokonania zaśnieżone chodniki. Ale można zrozumieć. Jeszcze nie ma dziewiątej. Jak się ludzie ogarną, to każdy przed swoim domem taki chodnik odśnieży. A poza tym – pierwszy śnieg zawsze szybko topnieje.

Nieco większa niespodzianka czeka na przystanku autobusowym. Przestępująca z nogi na nogę gromadka nie budzi początkowo niepokojących myśli. Podobnie jak sznur samochodów. Czy spojrzysz w lewo, czy w prawo – końca ich nie widać. Korek – jakby benzynę za darmo rozdawali. A niemal w każdym aucie ledwie jedna osoba podróżuje. Dobrobyt, kurteczka, jakoby w Dubaju.

Szybko jednak przychodzi otrzeźwienie. Trochę się śpieszę, a w tej sytuacji nawet przywołanie taksówki nie rozwiązuje problemu. Przecież nie pofrunie nad innymi. Początkowa radość, że zdążyłam, powoli zamienia się w niepokój. Ale i w ciekawość. Jakim cudem z dnia na dzień tyle aut przybyło? I gdzie one, pomyślmy, do tej pory były?

Część przystankowej gromadki daje się wciągnąć w rozmowę. Bo to – przypuszczają jedni – niedzielni kierowcy nie chcą na przystankach marznąć i wyciągnęli swoje samochody. Nieprawda – nie zgadzają się inni. Chodzi o to – mówią – że z racji śniegowej niespodzianki wszyscy znacznie ostrożniej, czyli wolniej jadą – i stąd taki zator. Prawie ogólna wyrozumiałość i zrozumienie dla zaistniałej sytuacji panuje. A zdarza się nawet pochwała, że – poza kilkoma przypadkami – nikt na nikogo nie trąbi, nikt się za bardzo nie przepycha ani nikt za bardzo nie narzeka. Chociaż oznaki pewnego rozdrażnienia jednak widoczne są.

Po ponad dwudziestu minutach spóźnienia przyjeżdża wytęskniony autobus (odległość – trzy przystanki od pętli). Podróż (moja) zamiast przypisanych jej pięciu minut trwa piętnaście.

W zasadzie jednak dojeżdżam prawie na czas. Prawie się nie denerwuję, prawie rozumiem ten coroczny pierwszośniegowy fenomen. Tyle, że… „prawie robi różnicę”.

Anna Wolańska