Komentarze
Wiadomo, że nic nie wiadomo

Wiadomo, że nic nie wiadomo

Wszyscy o tej rakiecie, to ja też… A co mi tam... Najwyżej znowu narażę się jakimś „zatroskanym” o losy świata osobnikom wszelakich płci, proweniencji i stanu, jak miało to miejsce w przypadku wirusa, co to teraz w cudowny sposób wraz z ministrem od zdrowia oraz jego ekspertami zniknął z przestrzeni medialnej i - póki co - nie uprzykrza nam życia.

Okazuje się, że im więcej czasu upływa od tragedii w Przewodowie, tym mniej o niej wiadomo, a przynajmniej robi się wiele, by o sprawie zapomnieć. Dziennikarze, zwłaszcza niezależnych mediów nierządowych, wciąż zachodzą w głowę, dlaczego władza o zdarzeniu nie powiadomiła obywateli od razu, a dopiero kilka godzin po wybuchu. Ba, dokonała tego w taki sposób, by wszystko jeszcze bardziej zagmatwać. Tymczasem wyjaśnienie wydaje się być nader proste.

Nasi sparaliżowani strachem rządzący, choć doskonale wiedzieli, co się stało, po prostu nie byli pewni, co w naprędce przygotowywanym orędziu mają podać narodowi do wierzenia jako jedyny i niepodważalny dogmat. Przecież jednoznaczne posądzenie Ukrainy o „incydent”, do którego doszło, musiałoby doprowadzić do natychmiastowej rewizji głoszonych poglądów, jakoby przyszłość Polski jest nierozerwalnie powiązana z przyszłością Ukrainy. Stąd też w pierwszej kolejności władza chwyciła za słuchawki telefonów, aby dowiedzieć się od samego prezydenta Bidena, na którą wersję zdarzeń zdecydowano się za tzw. wielką wodą. A jak powszechnie wiadomo, ostatnie słowo zawsze należy do Amerykanów, stąd też od dawna panuje niepisana zasada, że we wszystko, co oni podsuną światu do wierzenia, świat wierzyć powinien i szlus.

Choć to, co piszę, ociera się o ironię, to jednak nie traktuję tego w kategoriach drwin i szyderstw. Początkowo – chyba jak większość Polaków – myślałem, iż mamy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem. Jednak reakcja strony ukraińskiej skłania do podejrzeń, że wcale nie musiał to być nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Hipoteza mówiąca o tym, że marzeniem prezydenta Ukrainy jest, by tocząca się między byłymi republikami ZSRR wojna rozlała się na inne państwa Europy Środkowej z Polską na czele, nie jest chyba jakimś twierdzeniem na wyrost. W tej sytuacji nie mogą zaskakiwać choćby słowa ukraińskiego przywódcy, który jeszcze przed oficjalnym komunikatem ze strony NATO czy polskiego rządu baz wahania stwierdził, iż to była rosyjska rakieta i „atak na bezpieczeństwo zbiorowe w regionie euroatlantyckim”. A poza tym skąd te usilne zabiegi, by na miejscu tragedii pracowali ukraińscy śledczy? Skąd chęć wglądu do zgromadzonych przez naszych kryminalnych dowodów w sprawie? Skąd dopominanie się udziału w śledztwie?

Jak tam naprawdę z tą rakietą było, pewnie szybko (a może i nigdy) się nie dowiemy. Jedyne, co wiadomo, to to, że – jak ustalili amerykańscy wojskowi uczeni – feralny pocisk produkcji radzieckiej został wystrzelony z terytorium Ukrainy przez tamtejszą obronę przeciwlotniczą. Wystrzał był jak najbardziej uzasadniony, bo Ukraina dzielnie walczy z Ruskimi. No a poza tym, jak wiadomo, na wojnie zazwyczaj strzelają żołnierze, ale to Pan Bóg kule nosi. Stąd też i w tym przypadku możemy mieć do czynienia ze swego rodzaju bożym dopustem, wobec którego wypada tylko pokornie schylić czoła i nikogo nie obwiniać. A już na pewno nie naszego wschodniego sąsiada.

Leszek Sawicki