Urzędnicy się zagotowali?
Świadomie piszę „my”, bo już widzę, że część lokalnych włodarzy przez zmniejszanie wydatków rozumie choćby wyłączanie latarni, a wtedy zwykłym mieszkańcom strach wychodzić z domu po zmroku. Chyba że mowa o Zgierzu. Tam wdrażanie planu oszczędzania energii zaczęto od urzędników, a właściwie od czajników elektrycznych będących na wyposażeniu urzędu miasta. Sprzęt został zamknięty na klucz w jednym pokoju. To oznacza, że aby wypić kawę albo herbatę, trzeba przejść się do miejsca, które zostało do tego wyznaczone.
Wcześniej urzędnicy posiadali po kilka czajników w pokoju. Wprowadzone zmiany prezydent, czyli pomysłodawca całego zamieszania, skwitował słowami, że teraz już nie wystarczy się obrócić na krześle do tyłu i włączyć czajnik. Ograniczenie liczby sprzętów wprowadzono na próbę na cały grudzień. Po tym czasie ma okazać się, jakie oszczędności przyniósł areszt czajników i czy ma funkcjonować w kolejnych miesiącach.
Jedno już można stwierdzić z pewnością – urzędnicy, przynajmniej w Zgierzu, zadadzą kłam opinii, że poza piciem kawy i herbaty nic nie robią, a tym samym nikt nie będzie mógł stwierdzić z przekąsem, że w urzędach pracują głównie czajniki i ekspresy do kawy. W tym pomyśle jest pewna logika – jeśli mamy coś w zasięgu ręki, częściej tego używamy, ale jeśli musimy się po coś ruszyć, to zaczynamy myśleć, czy warto iść. Poza tym mniej wypitych płynów równa się rzadsze wizyty w toalecie – za jednym zamachem uda się dodatkowo zaoszczędzić wodę.
Niestety, przyzwyczajenie to druga natura człowieka. To może oznaczać, że załatwienie sprawy w urzędzie będzie trwało dłużej, bo pracownicy będą tracili czas na chodzenie do wyznaczonego pokoju, żeby zaparzyć kawę. Ale co tam czas pracy urzędnika – i tak za wszystko płaci podatnik. Tylko że bieganie z wrzątkiem po urzędzie raczej nie jest zbyt bezpieczne (ciekawe, co na ten temat mówią przepisy bhp). W praktyce może zmienić się niewiele – urzędnicy w Zgierzu zamiast gotować wodę raz w dziesięciu czajnikach, będą gotować ją dziesięć razy w jednym czajniku i czekać w kolejce ze swoimi kubkami. Może nie trzeba było zabierać sprzętu, tylko wprowadzić limit ciepłych napoi do dwóch szklanek dziennie na głowę? To miałoby sens.
Jeśli w kwestii oszczędzania włodarze chcą iść na całość, to mogą wziąć przykład z… Vanuatu – niewielkiego państwa w Oceanii. Tam, co prawda nie celowo, ale wskutek ataku hackerskiego, urzędnicy zostali zmuszeni do przejścia na tryb offline. Do łask wróciły na przykład zakurzone maszyny do pisania.
Może warto przetestować to u nas, skoro ma być wyłącznie taniej, a nie lepiej?
Kinga Ochnio