Zobaczmy, co się tam zdarzyło!
Dwa tysiące lat dzielą nas od tamtych wydarzeń. Wydaje się, że łatwo nam dziś sobie wyobrazić owe „betlejemskie klimaty”. Próbujemy je po swojemu odtwarzać. Pastuszkowie, tekturowe stajenki, styropianowe zastępy anielskie. Komercja jest już o kilka kroków do przodu: na kartkach świątecznych nie uświadczysz nudnych „Jezusków”, za to panoszą się renifery, podróbki św. Mikołaja, prezenty itp. Markety od listopada kuszą prezentami i świątecznymi promocjami. Ciekawe, jakimi motywami kartek w tym roku zaskoczą nas włodarze wielkich miast z kompleksami zaścianka? Jaką „kolędę” zaśpiewa Klaudia Jachira? Ilu celebrytów da wyraz swojej pogardzie Wigilii, oburzy się polskim katolickim grajdołkiem? Pewnie wielu. Nic to. Był czas przywyknąć.
Co Ty tu robisz Boże? – chciałoby się zapytać. Na tej ziemi? W tych czasach? Chcesz być tylko pretekstem do świętowania? W tej przestrzeni, gdzie tak naprawdę Cię nie chcą? Nie lepiej byłoby Ci w niebie?…
To prowokacyjne pytania. Na szczęście nie wszystko od nas zależy. I nawet tak pięknego dnia nie potrafimy do końca zepsuć.
***
Boże Narodzenie wcale nie jest łatwym dniem. Paradoksalnie, budziło przed wiekami i dziś także budzi lęk. Wielu ludzi wyznaje zasadę, że lepiej trzymać się od Nowonarodzonego z daleka, ponieważ Ten, który stał się człowiekiem, przypomina, na czym polega bycie człowiekiem! A to mogłoby pokrzyżować szyki samozwańczym „naprawiaczom świata”.
Czytamy u św. Łukasza: „W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą. Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. Lecz anioł rzekł do nich: «Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu» (…)”.
„Nieznane” budowało barierę. Wiadomo, czasem lepiej wziąć nogi za pas i uciec. Zdystansować się, ukryć za „swoją prawdą”. Instynkt samozachowawczy kazał trzymać się z daleka od takich „rewelacji”. Ale zaryzykowali. „Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili nawzajem do siebie: «Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło»”. Znaleźli w sobie odwagę, aby złożyć hołd Dziecięciu. Nie spodziewali się, jak to zmieni ich życie. „Wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane” – pisze ewangelista.
Doświadczenie mocy, obecności żywego i prawdziwego Boga zawsze przemienia. Warunek jest jeden: trzeba się do Niego zbliżyć! Obudzić w sobie ową „zbawczą ciekawość”, która kazała także Zacheuszowi wdrapać się na drzewo, rybakom Piotrowi i Andrzejowi pójść za głosem Nieznajomego, Nikodemowi prowadzić nocne dysputy z Jezusem, tłumom mieszkańców Judei i Galilei wyjść za Nim na pustynię. Najgorsza jest bowiem zawsze obojętność. Niewielu tylko zdaje sobie sprawę z tego, że za jej granicą zaczynają się pustka i rozpacz…
***
Drogą do zrozumienia Bożego Narodzenia jest zatem pokora. Taka, która otuli rozum i serce. Ona każe powiedzieć: „Nie zrozumiem tego, co się stało! Nigdy nie pojmę do końca wielkiej miłości Boga, jaką mnie obdarzył. Żadne słowo nie jest w stanie oddać znaczenia Betlejemskiej Nocy…”. A skoro trudno zrozumieć, trzeba zamilknąć. Zbliżyć się do Jezusa, adorować Go. Odpuścić sobie potok słów i chęć wyjaśnienia wszystkiego od „a” do „zet”. Nie wolno się zrażać wszechobecną komercją, zgiełkiem, jazgotem. Przecież „gdy nadszedł dla Maryi czas rozwiązania”, było tak samo: wypełnione po brzegi knajpy, przelewające się ulicami rzesze ludzi, którzy przybyli z rożnych stron, „aby się dać zapisać” cesarskim urzędnikom, alkohol lejący się strumieniami, hałas. Nikt nie zauważył ciężarnej Miriam. Nie byli z Józefem odpowiednio interesującymi klientami, aby wzbudzić czyjąkolwiek litość, zainteresowanie. Dlatego zatrzymali się w stajni, nie w pałacu czy drogim hotelu.
W Bożej logice to też miało sens. Stało się tak, abyśmy zrozumieli, że nawet wtedy, gdy ludzka dusza przypomina stajnię (z jej niesielskim – nieanielskim „klimatem”, zapachem, brudem,) nie stanowi to przeszkody, aby szczerze ugościć Jezusa, przyjąć Go „na kwaterę” ludzkiego serca. On nimi nie wzgardzi. Przyjmie gościnę u każdego. A potem poprowadzi dalej: ku sakramentowi pokuty, pojednaniu, nawróceniu. Trzeba Go tylko do siebie zaprosić. Skrócić dystans i pozostawić za sobą lęk. Rozpoznać. A potem „wielbić i wysławiać Boga za wszystko”, co uczynił.
Na to nigdy nie jest za późno.
***
Ks. Mieczysław Puzewicz napisał na swoim blogu (www.intinerarium.pl), że Boże Narodzenia to „Święta Naprawiania i zarazem Święta wszystkich naprawiaczy”. Ciekawa teza. Jezus przyszedł, aby „szukać i zbawić to, co zginęło”. Jego spotkania z ludźmi miały taki charakter, gdy uzdrawiał, podnosił, przywracał godność biedakom, pochylał się nad Marią Magdaleną, Mateuszem z jego brudną przeszłością. Gdy opowiadał historię powrotu syna marnotrawnego i wskazywał na pasterza, który zostawił w bezpiecznym miejscu stado i poszedł szukać zagubionej owcy, gdy mówił o spóźnionym pracowniku w winnicy, który załapał się tylko na ostatnią godzinę.
Ta prawda dociera do nas z niezwykłą wyrazistością – jest ulokowana tuż za granicą emocji, rzewności, bożonarodzeniowego ornamentu.
„W zasadzie cała misja Chrystusa to naprawianie. I to naprawianie silnie zderza się z obecną mentalnością, która została zdominowana przez wyrzucanie” – zauważa ks. Puzewicz. „Skrajnym wyrazem tego trendu jest dążenie do uprawomocnienia eutanazji czy kwestionowanie działań hospicjów perinatalnych, zapewniających opiekę nad rodzicami, których dzieci urodzą się nieuleczalnie chore lub z małą szansą na przeżycie (alternatywą jest aborcja). Wyrzucanie jest proste i szybkie, naprawianie wymaga czasu i wielu zabiegów”.
Dlatego Nowonarodzony zawsze pozostanie dla wielu „znakiem sprzeciwu”. Będą, jak herod, usiłowali Go zgładzić.
***
„Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił” – mówili pasterze.
Dobrze, że święta mają swoją pociągającą siłę, ale trzeba mieć odwagę wstąpić na „wyższy stopień” przyjaźni z Jezusem. „Słowo, które stało się Ciałem” przyzywa nas do siebie! Jest pokorne. Daje się dotknąć. Nieprzypadkowo wejście do Bazyliki Narodzenia Chrystusa w Jerozolimie ma tak wąskie i niskie wejście, że trzeba się głęboko pochylić, by znaleźć się wewnątrz…
Zostawmy za sobą komercyjny jazgot, nowe mody, pustą gonitwę. Tamten „król” jest nagi! Nowonarodzony, choć ubogi, złożony w betlejemskim żłobie, jest Panem świata. Ucieleśnionym spełnieniem Bożej Miłości. Do końca!
Już niedługo będziemy świętowali narodziny Dziecięcia. Pochylmy się nad Nim. Potrzebna jest nam cisza. Nie zakłócajmy jej. Niech trwa jak najdłużej. Bóg przychodzi…
Ks. Paweł Siedlanowski