Podoobrazy
Choć malować lubiła od zawsze, zaczęła rozwijać się w tym obszarze dopiero podczas pandemii. Spontaniczna decyzja okazała się na tyle dobra, że trwa i się rozwija, a jej efektem była wystawa w Łukowskim Ośrodku Kultury. - Farby i pędzle towarzyszyły mi od dzieciństwa - wspomina M. Napiórkowska. - W liceum chodziłam na warsztaty do Łukowskiego Ośrodka Kultury i tam jeszcze bardziej zaraziłam się pasją malowania. Ale, jak to w życiu, pewne sprawy stają się ważniejsze, a inne schodzą na dalszy plan i tak było w moim przypadku z malowaniem - przyznaje, dodając, że malarstwo odkryła na nowo dopiero podczas pandemii.
– Wszyscy byliśmy zamknięci, czasu mieliśmy aż nadto, więc po ponad 30 latach odkurzyłam stare pędzle, zamówiłam nowe farby, bo stare już wyschły i nie nadawały się. I tak zaczęłam malować. A ponieważ nie mogłam wykonywać swojej pracy, którą bardzo lubię, postanowiłam przyjrzeć się jej inaczej – mówi, tłumacząc, że udało jej się w ten sposób połączyć obie pasje: podologię i malarstwo.
Sztuka w gabinecie
Pani Monika z zawodu jest podologiem, swoją wiedzą dzieli się m.in. z uczniami Medycznego Studium Zawodowego im. J. Korczaka w Łukowie. Podkreśla, że jest zafascynowana swoją pracą, stąd stopy, którymi zajmuje się na co dzień, w pandemii stały się pierwszym motywem jej obrazów. Jak sama przyznaje, nie sądziła, iż ta tematyka znajdzie tak duże grono odbiorców. Pierwszymi recenzentami byli inni podolodzy, którym pokazała swoje obrazy na portalach społecznościowych. – Przyznaję, że obawiałam się odbioru, reakcji, ale zupełnie niepotrzebnie – wspomina. Zdradza też, iż wiadomość, że ktoś docenia jej pasję, jest bardzo miła i budująca. Znajomość anatomii w malowaniu stóp pani Monice pomaga, ale też skłania do uzupełniania wiedzy i jej usystematyzowania. – Leonardo da Vinci, który, by lepiej poznać anatomię człowieka i przekładać ją na swoje malarstwo, uczestniczył w sekcjach zwłok, powiedział, że stopa jest arcydziełem i doskonałą machiną, uznawał ją za najpiękniejszą i najbardziej doskonałą część anatomiczną człowieka – zauważa M. Napiórkowska.
Poszły w świat
Znajomi po fachu zachwycili się pracami, a potem przyszły… zamówienia. – Uznałam, że chyba jednak coś potrafię i komuś się to podoba, choć absolutnie nie uważam się za artystkę – wspomina, dodając, że właśnie wtedy zaczęła malować obrazy na zamówienie, a trafiały one najczęściej do gabinetów podologicznych w całej Polsce. – Chyba wstrzeliłam się w niszę, bo niektórzy zamiast plakatów drukowanych masowo chcą mieć coś oryginalnego, niepowtarzalnego. Podolodzy także – zauważa ze śmiechem.
Dzięki sile mediów społecznościowych M. Napiórkowska najpierw znajdowała odbiorców wśród specjalistów tej dziedziny, a kiedy zmieniła się tematyka obrazów, przyszły kolejne zamówienia, zarówno od znajomych, jak i zupełnie obcych osób. Większość prac, jakie wyszły spod jej pędzla, znalazła nabywców. Zapytana o to, co czuje, wiedząc, że ktoś chce mieć w domu jej obraz, odpowiada: – To bardzo miłe uczucie. Cieszy mnie fakt, iż ktoś podziela moje zainteresowania. Kiedy powstał pomysł wystawy, nie miałam w domu tylu prac, by zapełnić wszystkie ściany – przyznaje. Dlatego część była zawieszona na ścianach, a te, które trafiły do prywatnych odbiorców, wyświetlano na ekranie.
Ewolucja
W przypadku większości artystów czas niesie ze sobą zmiany. Podobnie jest z pracami M. Napiórkowskiej, która „porzuciła” stopy na rzecz kolejnych tematów. – Bardzo spodobały mi się abstrakcje i obecnie idę w tym kierunku – przyznaje, precyzując, że na płótno przelewa wszystko, co ją otacza. Wykorzystuje różne techniki, bawi się kolorem, fakturą, narzędziami. – Sama widzę, że to się rozwija, ewoluuje. Moje malarstwo zależy od nastroju, otoczenia. Nie kopiuję, nie powielam, ale staram się oddać nastrój chwili, atmosfery, odczuć – tłumaczy, co ją inspiruje i skłania do sięgnięcia po pędzel. Bywa też tak, że pierwotne założenie obrazu ewoluuje, zaś wstępny zamiar znacznie różni się od efektu. – Całego procesu powstawania inspirowanego odczuciami nie da się ująć w ramy słów – tłumaczy, dodając, że za ich pomocą trudno oddać też, co jest motywem danego obrazu. – To ludzie, których spotykam, wydarzenia, jakie przeżywam, ale przede wszystkim emocje temu towarzyszące. To moja terapia na bolączki, złe nastroje. Kiedy chcę się lepiej poczuć, biorę się za malowanie – wyznaje.
W ślady ojca
Pytana o malarskie marzenia, zdradza, że chciałaby spróbować malować ludzkie twarze. Wybór nie jest przypadkowy, bo tata pani Moniki, choć zawodowo zajmował się czymś zupełnie innym, również miał artystyczną duszę: pisał wiersze, rzeźbił, malował obrazy, głównie portrety. – Może kiedyś do tego podejdę, bo cały czas mam w pamięci jego prace i uważam, że muszę więcej ćwiczyć. Poza tym, żeby coś namalować, trzeba chcieć dany temat rozwijać, a nie zmuszać się do tego – tłumaczy, jak pojmuje proces twórczy. – Jeżeli minie moja fascynacja abstrakcją, być może będę malować coś innego – dodaje, podkreślając, że niewiedza, co to będzie, jest najfajniejsza.
JAG