Zaraz wracam
Temat kompulsywnego korzystania z internetu i jego zasobów, problem fonoholizmu, cyberzaburzeń, tzw. syndrom FOMO (skrót od „fear of missing out” - strach przed wylogowaniem, lęk, że ominie nas coś ważnego w sieci) itd. powracają cyklicznie podczas poważnych konferencji naukowych i spotkań nauczycieli z rodzicami. To jeden z najgorętszych obecnie terapeutycznych problemów. Ciągle jeszcze bardziej dostrzegamy skutki niż przyczyny niepokojących zachowań dzieci i młodzieży, spowodowanych niewłaściwym korzystaniem z technologicznych dobrodziejstw, ale też powody swojego wewnętrznego rozdygotania i zmęczenia, notorycznego braku czasu na sprawy ważne. Narzekamy, że „życie ucieka nam przez palce”, że „zassany” w ciągu dnia chaos medialny nie pozwala spokojnie zasnąć, ale z drugiej strony niewielu z nas zdecyduje się np. na odinstalowanie social mediów ze swojego telefonu (przy okazji też Netflixa z telewizora) - choćby na Wielki Post czy Adwent. Jeszcze mniej zastanawia się, co by było, gdyby zmarnowany tam czas przeznaczyć np. na… czytanie książek? I czy życie bez internetu w XXI w. jest jeszcze możliwe?
A gdyby tak spróbować? Zaryzykować?
Endorfiny i dopaminy
Jakiś czas temu zostałem zaproszony do udziału w konferencji naukowej i wygłoszenia wykładu nt. patostreamu. W przerwie profesor uczelni opowiadała o eksperymencie, jaki kilka miesięcy wcześniej przygotowali studenci. Zgłosiło się doń ok. 200 wolontariuszy, w różnym wieku, różnego stanu i profesji. Zadanie, jakie mieli wykonać, było proste: przez dziesięć dni nie wolno im było korzystać z internetu (przy czym mogli prowadzić rozmowy telefoniczne, używać edytorów tekstu w komputerze). Problemy zaczęły się już przed oficjalnym początkiem próby: zaburzenia somatyczne, nudności, lęk. Finalnie udało się wytrwać w postanowieniu zaledwie… siedmiu osobom. Reszta nie poradziła sobie z wyzwaniem.
Pandemia, nauczanie zdalne przyspieszyły i tak już zaburzone, kompulsywne korzystanie z technologii cyfrowej. ...
Ks. Paweł Siedlanowski