Historia

Miłośnik wiejskiej kultury

Kochał i rozumiał podlaski folklor, bo tu się urodził i wychował. Chciał go nie tylko promować, ale też opisywać naukowo. Dlatego nazwano go podlaskim Kolbergiem.

Osoba i działalność Aleksandra Oleszczuka są dziś nieco zapomniane. 22 kwietnia minie równo 40 lat od jego śmierci. Pozostały po nim książki i liczne artykuły. Wielu wiadomości na jego temat można dowiedzieć się, odwiedzając Gminną Izbę Pamięci w Komarówce Podlaskiej, gdzie poświęcono mu aż dwie sale. Chętnych oprowadza po niej m.in. Zofia Jakimowicz, dyrektor komarowskiego Gminnego Centrum Kultury. Podkreśla, że z postacią A. Oleszczuka po raz pierwszy zetknęła się podczas pisania pracy magisterskiej.

– Po wyjściu za mąż zamieszkałam w domu męża w Kolembrodach. To właśnie w tej wsi przyszedł na świat pan Aleksander. Zamieszkałam bardzo blisko jego rodzinnego domu. Przez wiele lat, tak jak on, pracowałam jako nauczyciel. Miałam wiele okazji do rozmów z jego krewnymi, a także z osobami, które go znały. W pamięci mieszkańców Kolembród zapisał się jako wiejski muzykant. Napisano o nim sporo artykułów i innych tekstów. Na początku wpadły mi w ręce wspomnienia o A. Oleszczuku zanotowane przez jego żonę Marię. Bardzo mnie wzruszyły, bo były napisane ciepło i szczegółowo. Pani Maria w prosty sposób opisywała w nich życie człowieka wywodzącego się ze wsi – opowiada Z. Jakimowicz.

 

Cały zasłuchany…

A. Oleszczuk urodził się w 1900 r. – Pani Maria twierdziła, że dom rodziców jej męża był otwarty dla innych ludzi. Pisała, że, jak było to w zwyczaju, także i u nich, gromadziły się prządki. Kobietom pracującym przy kołowrotkach i wrzecionach przygrywał Klemens, tato Aleksandra, który był wiejskim muzykantem, samoukiem. Prządki dodatkowo śpiewały, więc praca szła szybciej i lżej. Temu wszystkiemu z uwagą przyglądał się kilkuletni Aleksander. Wiemy, że lubił słuchać nie tylko muzyki i śpiewu, ale też opowiadań o wielkim i odległym świecie, m.in. o ukazie tolerancyjnym cara i zakończeniu prześladowań unitów czy o uroczystościach dziękczynnych organizowanych z tego powodu w pobliskim Lesie Sumierz. To kształtowało w nim poczucie patriotyzmu, które miał w sobie do końca życia – zaznacza Z. Jakimowicz.

 

… i zaczytany

Mały Aleksander uwielbiał słuchać także gawędziarza Szwaja i kramarza Juchnowicza. Ich opowieści chłonął jak gąbka.

– Wraz z wiekiem rosła w nim chęć opuszczenia rodzinnego domu i ruszenia w szeroki świat. Umiejętność czytania i pisania nabył dzięki nauce u prywatnego nauczyciela. Potem uczył się też w rosyjskiej szkole w Kolembrodach. Gdy nieco podrósł, zaczął coraz częściej zaglądać do parafialnej biblioteki w Komarówce Podlaskiej założonej przez światłego proboszcza tutejszej parafii – ks. Jana Rudnickiego. Mały Aleksander, idąc co niedziela na Sumę, niósł ze sobą do zwrotu paczkę przeczytanych książek. Czytał często i wszędzie, gdzie tylko się dało, nawet swoim kolegom. Zapał do nauki i poznawania świata musiał łączyć – jak większość dzieci – z obowiązkami gospodarskimi. Nie omijały go takie prace jak pasienie krów, bronowanie pola czy pomoc przy młócce zboża. Uwielbiał czytać książki J.I. Kraszewskiego – wspomina nasza rozmówczyni.

 

Być jak mistrz

Kiedy wybuchła I wojna światowa, A. Oleszczuk zgłosił się do wojska, w którym przebywał dwa lata. Po powrocie zastał zniszczone gospodarstwo. Postanowił, że pójdzie za swoim pragnieniem i zapisał się do Seminarium Nauczycielskiego w Leśnej Podlaskiej.

– Miał wówczas 23 lata. Wiemy, że uczył się dobrze, ze śpiewu i muzyki zawsze miał stopnie celujące. Odznaczał się wybitnym słuchem i nietuzinkowymi zdolnościami, które odziedziczył po rodzicach. Egzamin dojrzałości zdał w czerwcu 1927 r. Wtedy też zdobył uprawnienia nauczyciela szkół powszechnych. Jako nauczyciel przedmiotów artystyczno-muzycznych pracował kolejno w Miłkowie i Wohyniu. Z natury był człowiekiem pracowitym, kreatywnym i ambitnym, więc dodatkowo założył w szkole zespół muzyczny i chór, organizował święta pieśni, podczas których wykonywano pieśni i przyśpiewki z Południowego Podlasia, przygotowywał też repertuar dla kolędników, gwiazdorów i szopkarzy – wylicza pani Zofia.

Dodaje, że A. Oleszczuk w czasie wakacji dokształcał się na kursach w Krzemieńcu i ciągle zbierał informacje o podlaskim folklorze. Jego autorytetem w tej dziedzinie był Oskar Kolberg, którego portret zawiesił w swoim pokoju. Marzył, by odszukać dawne pieśni, niezanotowane w zbiorach swego mistrza. Aby podjąć się takiej pracy naukowej, potrzebował odpowiedniego przygotowania. Niestety, studia były bardzo kosztownym przedsięwzięciem, na które długo nie mógł sobie pozwolić. Dopiero po swoim ślubie, za zgodą żony Marii rozpoczął naukę w Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie.

 

„Zajeździł” cztery rowery

– A. Oleszczuk studiował pod kierunkiem światowej sławy etnografa Stanisława Poniatowskiego, któremu potem wielokrotnie dziękował w swoich publikacjach. To właśnie w tym czasie napisał swoją pierwszą poważniejszą pracę ludoznawczą „Zboże i chleb w zwyczajach ludowych na Podlasiu”. Była to jednocześnie praca dyplomowa. Podczas studiów A. Oleszczuk opublikował też kilkanaście artykułów o pieśniach i zwyczajach podlaskich – podkreśla dyrektor GCK w Komarówce Podlaskiej.

Po studiach A. Oleszczuk rozpoczął pracę w Radzyniu Podlaskim.

– W międzyczasie jeździł rowerem po Podlasiu i zbierał niezapomniane i niezapisane jeszcze pieśni i obrzędy. Pani Maria mówiła, że mąż, podążając śladami dawnych pieśni, „zajeździł” cztery rowery. Efektem tej mozolnej pracy był maszynopis wydany dopiero po wojnie, a zatytułowany „Ludowe obrzędy weselne na Podlasiu” – dopowiada Z. Jakimowicz.

 

Za drutami obozu

W czasie II wojny światowej nasz „podlaski Kolberg” znów zaciągnął się w szeregi 34 Pułku Piechoty i jako podporucznik rezerwy brał czynny udział w walce obronnej. Podczas starć na Pomorzu został ranny i trafił do niewoli niemieckiej, która zakończyła się dla niego dopiero wraz z wojną. Przebywał w kilku oflagach na terenie Rzeszy Niemieckiej. Jak opowiada Z. Jakimowicz, do niewoli zabrał swoje z trudem zdobyte skrzypce i zaangażował się w organizowanie obozowego życia kulturalnego, prowadząc m.in. chór obozowy. Za drutami współtworzył oświatową sekcję kultury wsi, organizował grupy kolędnicze, które odwiedzały poszczególne baraki, i odczyty na temat folkloru. Potem szczegółowo opisywał te artystyczne działania. Miały one konkretny cel. Chodziło o umocnienie odporności psychicznej jeńców i pomoc w przeczekaniu tego przygnębiającego czasu. Przez podejmowanie takich aktywności umacniano także ducha polskości i wyrażano tęsknotę za ojczyzną i domem.

 

Cenna nagroda

Po powrocie do Polski A. Oleszczuk osiedlił się w Gdańsku i powrócił do pracy pedagogicznej. Jednocześnie prowadził chór szkolny i pracował nad kolejnymi publikacjami o pieśniach podlaskich. Po przejściu na emeryturę wrócił na Podlasie. Zamieszkał w Stępkowie, w gminie Dębowa Kłoda. Prowadził chór w Parczewie, czynnie włączał się w organizowanie uroczystość dożynkowych i znów jeździł po okolicy, by zbierać dawne pieśni. – Umawiał się z najstarszymi mieszkańcami i przyjeżdżał do nich z magnetofonem szpulowym. Nagrane utwory potem spisywał i przygotowywał do nich zapis nutowy. Nie zapominał zanotować, gdzie nagrał daną pieśń i kto mu ją śpiewał. Jesteśmy w posiadaniu tych nagrań. Liczę, że uda się je przenieść na bardziej współczesne nośniki – podkreśla Z. Jakimowicz.

W czerwcu 1975 r. A. Oleszczuk doznał paraliżu prawej strony ciała. Choroba zastopowała jego artystyczną działalność. W kolejnym roku przyznano mu Nagrodę Kolberga w kategorii „Działalność naukowa, dokumentacyjna, animacja i upowszechnianie kultury ludowej”.

– Po jego śmierci prof. Roman Heising napisał do M. Oleszczuk list, w którym zauważył: „Podlasie może być szczęśliwe i dumne, że miało swego tak cennego znawcę muzycznej kultury swego regionu. Dobrze się stało, że zdołaliśmy ocalić cały dobytek jego szlachetnego i ofiarnego życia i przekazać ten materiał pokoleniom. Tym wystawił sobie najtrwalszy pomnik i dowód, jak bardzo kochał swe rodzinne strony, dając innym przykład, jak powinno się pracować dla polskiej kultury. Zmarły nadal żyje w naszej pamięci i czuwa, jak jego dzieło wykorzystują i powiększają następcy, dla których czynem swoim, pozostawił realny testament” – cytuje na koniec Z. Jakimowicz.

Agnieszka Wawryniuk