Komentarze
Pogubiłem się

Pogubiłem się

No to się porobiło. Afera z ukraińskim zbożem technicznym (pojęcie, którego wszyscy używają, choć nikt nie rozumie) doprowadziła niemal do kolejnej międzynarodowej zadymy.

Po tym, jak prezes Kaczyński ogłosił, że rząd „podjął postanowienie o rozporządzeniu, które zakazuje wwozu do Polski zboża, ale także dziesiątków innych rodzajów żywności”, w Warszawie w ekspresowym tempie pojawiła się pierwsza wicepremier, a zarazem minister gospodarki Ukrainy, by osobiście oznajmić naszym władzom, że Kijów jest tym oburzony. Co więcej: decyzja polskiego rządu nie spodobała się brukselskiej biurokracji. Na szczęście kryzys w porę zażegnano. Po trzech dobach heroicznej obrony Polski przed zalewem żywności zza wschodniej granicy „dobra zmiana” wycofała się na z góry upatrzone pozycje.

Niewykluczone, że dokonano tego po groźbach ze strony ukraińskiej. A z tych jednoznacznie wynikało, że w ramach odwetu nasz sąsiad chce wprowadzić embargo na część produktów dostarczanych mu z Polski. Przyznam, że nie doczytałem, czy chodziło o przekazywane za darmo karabiny, amunicję, czołgi, samoloty, ambulanse, agregaty prądotwórcze, samochody strażackie, odzież, środki higieniczne czy sprzęt AGD. A może uciekający przed wojną Ukraińcy nie potrzebują już oferowanej im przez Polskę darmowej opieki zdrowotnej, edukacji dla dzieci, wszechstronnego wsparcia finansowego czy innego socjalu, na który nasz kraj przeznaczył dotychczas – co potwierdziła minister finansów – ok. 50 mld zł, czyli jakieś 2% PKB. No, ale mniejsza o to, czego tam Ukraińcy nie chcą od Polaków. Ważne, że wszystko wróciło do normy. Eskortowane – i tym razem zaplombowane – ciężarówki nie tylko z ukraińskim zbożem mkną przez Polskę do różnych krajów Europy, by za jakieś dwa tygodnie okrężną drogą wrócić do gęsto rozlokowanych nad Wisłą sieci sklepów z zachodnim kapitałem, gdzie wszystko zostanie upłynnione w promocyjnych cenach. Przy okazji rządowi udało się także udobruchać rolników, którym obiecano m.in. wysokie odszkodowania i dopłaty z tytułu poniesionych strat (czytaj: kupują kolejną grupę wyborców).

I choć wydaje się, że wszyscy zostali udobruchani, to jednak każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, wie, że za tego rodzaju „przyjaźń” z Ukrainą trzeba będzie jeszcze nieraz słono zapłacić. Po tamtej stronie nie ma żadnych sentymentów. Tam niemal wszystkim sterują oligarchowie oraz potężne międzynarodowe korporacje i holdingi, które nie pozwolą sobie na to, by ich biznesy upadły, bo tak chcą choćby polscy rolnicy. Szkoda, że nie widzą tego nasi rządzący, którzy zaklinają rzeczywistość, szufladkują krytyków tej bezrozumnej polityki uległości i mydlą nam oczy, że Ukraińcy walczą również za nas. Gwarantuję, że gdyby na ulicach Kijowa zapytać przechodniów o to, za kogo giną ich bracia i ojcowie, z ust żadnego z nich nie padłoby słowo: Polska. To jest tylko oderwane od rzeczywistości życzeniowe myślenie naszych władz.

Patrząc na to, co się dookoła dzieje, zaczynam coraz częściej się gubić. Dziś, żeby nie być szurem i płaskoziemcem, trzeba jeść ukraińskie zboże, zagryzać je robakami, jeździć elektrykami, przyjmować piątą dawkę dwudawkowej szczepionki, wrzeszczeć, że mamy globalnie ocieplenie, kiedy pod koniec kwietnia pada śnieg, nie ogrzewać mieszkań, popierać wszelkiej maści zboczenia i dewiacje… Ot, takie dziwne czasy.

Leszek Sawicki