Chodzi o miłość
„Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania” - czytamy w Ewangelii św. Jana. Tymczasem wielu traktuje Dekalog jako system kontrolny, który Bóg sobie wymyślił, żeby miał nas za co karać i czym straszyć. Dzięki tej postawie uniknie duchowej katastrofy.
Taki stosunek do prawa moralnego jest charakterystyczny dla postawy infantylnej. Kiedy dziecku nie da się wytłumaczyć, dlaczego nie powinno wchodzić na parapet, dobrze, że przynajmniej można mu tego zakazać. Tak samo lepiej jest, iż ktoś poddaje się temu, co odczuwa jako moralny zakaz i ograniczenie, niż gdyby - na przykład w imię fałszywej wolności - nie powściągnął swoich złych chęci.
Jednak taka osoba nie rozumie tego, co w prawie moralnym najważniejsze: że otwiera ono przestrzeń duchową dostępną na tej ziemi wyłącznie człowiekowi, w której możemy realizować wszystko, co prawdziwie ludzkie, a więc miłość, wolność, sens. Poza tą przestrzenią miłość i wolność, i sens, owszem, są możliwe, ale w postaci zamków na lodzie czy domów na piasku. Owszem, kochać może również egoista, swoją wolność manifestować może ktoś wewnętrznie nieuporządkowany, a niejednej rzeczy sensownej dokonać może również człowiek, który nie wie, po co żyje. Ale bądźmy dyskretni i nie pytajmy zbyt dociekliwie, co warta jest taka miłość i taka wolność, i taki sens.
Jak się mają przykazania Boże do tego prawa moralnego, które nosimy w sobie z racji, że jesteśmy ludźmi?
Przykazania są darem. Za ich pomocą Bóg Zbawca chce nam pomóc rozpoznać prawidłowo to prawo, które nosimy w sobie jako Jego stworzenia. Przykazania Boże leczą również bardzo groźną ranę. Mianowicie wypaczeniu uległo nasze naturalne rozeznanie dobra. I choć u wielu ludzi jest to prawie niezauważalne, wciąż pozostaje niebezpieczne. Zniekształcenie to polega na przykrawaniu prawdy o dobru i złu na miarę naszej ludzkiej ułomności. ...
DY