Komentarze
Letnia gorączka

Letnia gorączka

Pierwszy tydzień lipca był najcieplejszym tygodniem na świecie. Nie tylko w historii globalnych pomiarów temperatury sięgających XIX w., ale także w ciągu ostatnich 100 tys. lat.

Nadchodzące dni pobiją wszelkie rekordy. W weekend w kraju może być nawet 36oC. Według naukowców morza się nagrzewają, a temperatury na północnym Atlantyku są już poza skalą. Jeszcze kilka dni temu niemal wszystkie krajowe media głosiły tak apokaliptyczne wizje. W niektórych miastach i gminach zbierały się nawet sztaby kryzysowe, a ludzie na swoje telefony dostawali pouczenia, aby „unikać słońca, wysiłku fizycznego i odwodnienia organizmu, a w razie problemów ze zdrowiem dzwonić pod numer alarmowy”.

Tymczasem szanownym klimatystom chyba znowu coś nie pykło. Rzecz miała miejsce kilka dni przed św. Anką, od której – jak to głosi mądrość ludowa – zimne wieczory i ranki. Otóż, jak zwykle, bladym świtem wskoczyłem na rower, gdyż jako człowiek zatroskany o dobrostan planety pomykam do roboty (i nie tylko) pojazdem z napędem nożnym, a nie jakimś tam kopcącym i trującym powietrze wehikułem z silnikiem diesla. Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów uświadomiłem sobie, że mimo pełni lata i otrzymywanych kilkanaście godzin wcześniej alertów z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa o nadciągających upałach jest mi niemiłosiernie zimno. Słowem, gwiździło jak, nie przymierzając, w Kieleckiem. Wieczorem zaczęło mną nieźle telepać i pobolewać gardło. Wyciągnięty spod pachy nieekologiczny termometr rtęciowy wskazywał 37,8oC. W przypadku osobnika płci męskiej (nie mam pojęcia jak jest w przypadku pozostałych 55 płci) taka gorączka może być tożsama tylko z wizją zbliżającego się kata z toporem w ręku. Po spożyciu magicznego eliksiru własnej roboty kolejnego ranka, niczym młody bóg, znowu wsiadłem na rower, ale… tym razem ubrany w ciepłą bluzę z kapturem. Późnym popołudniem z internetów dowiedziałem się, że na horyzoncie nie widać już upałów, za to pod koniec lipca do Polski może zawitać jesień.

Z tym klimatem i pogodą to w ostatnim czasie mamy – jak mawiała babcia – sto pociech. Kiedyś nasz kraj regularnie nawiedzały dwie klęski i cztery kataklizmy. Pierwsza była klęska urodzaju, druga – nieurodzaju. Z kolei do kataklizmów zaliczano wiosnę, lato, jesień i zimę. Ani klęski, ani tym bardziej kataklizmy nie miały przyczyn – jak to dziś mądrze mówią naukowcy – antropogenicznych (powstałe lub zachodzące w wyniku działalności gospodarczej człowieka). Po prostu tak było i nikt w to nie wnikał. Sam pamiętam jak za dzieciaka w żniwa w szczerym polu w temperaturze o wiele wyższej niż dzisiejsze 36oC kręciłem powrósła do wiązania snopów zboża. Jedynym wybawieniem była wówczas kanka z wodą, którą rano napełniało się niebadaną przez żadne „sanepidy” zimną cieczą ze studni. Teraz wszystko się poprzekręcało. Jest jakiś odgórny przykaz, by wmawiać ludziom, że są odpowiedzialni za mróz zimą i słońce latem. Klimat się oczywiście zmienia (jak to w historii Ziemi bywało), ale nie istnieje żaden twardy dowód, że wyłącznie z winy człowieka. Nawet ostatnie pożary na Rodos, jak przyznał rząd Grecji, w większości nie były spowodowane przez nieziemskie upały, ale wzniecone przez podpalaczy. Wyznawcy nowych religii: ekologizmu i klimatyzmu robią wiele, by zrobić z nas niewolników. Jak tego dokonać? Sposoby są dwa: zmusić lub przekonać. Pierwszy wymaga siły, drugi umiejętnej manipulacji. Terroru nie da się niczym zastąpić i podlega mu każdy, za to „przekonać” najłatwiej durniów.

Leszek Sawicki