Oracze
Papież Franciszek zezwolił, by „czcigodni słudzy Boży Józef i Wiktoria Ulma, małżonkowie wraz z ich siedmiorgiem dzieci, wierni świeccy, męczennicy, którzy jako dobrzy Samarytanie bez lęku złożyli ofiarę ze swojego życia ze względu na miłość do braci oraz przyjęli do swojego domu tych, którzy cierpieli prześladowanie, obdarzeni byli tytułem błogosławionych”. O tym - bez wątpienia ważnym nie tylko dla Polski - wydarzeniu pisała światowa prasa. I zasadniczo pisała dobrze, przywołując realia niemieckiej okupacji Polski i prześladowań Żydów.
Przypomniano, że tylko w Polsce za ukrywanie Żydów groziła kara śmierci, a małżeństwo Ulmów zyskało miano promienia nadziei podczas II wojny światowej i wzoru dla współczesnego świata. Przypomniano też, że w 1939 r. mieszkała w naszym kraju największa społeczność żydowska w Europie (dobrze byłoby się zastanowić dlaczego). Że Ulmowie nie byli odosobnieni w ratowaniu polskich Żydów i otrzymali przyznany przez instytut Yad Vashem w Izraelu tytuł Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Zauważono też, że również dziś Polacy udzielają masowej pomocy uciekinierom z zaatakowanej przez Rosję Ukrainy.
Dla równowagi – rodzimi „miłośnicy prawdy” najserdeczniej zadbali, żeby tak dobrze nie było. Zanegowali więc stwierdzenie, że postawa Ulmów wypływała z wiary. Ale to za mało. Musieli więc – dla równowagi – przywołać swoje tradycyjne już „ale”, czyli, owszem, Ulmowie pomagali Żydom, ale byli wyjątkiem, bo przeciętna polska rodzina to bezduszni i pazerni szmalcownicy.
Podobną narrację prezentuje najnowszy film Agnieszki Holland. Nagrodzona na festiwalu w Wenecji „Zielona granica” bardzo stara się utrwalić wizerunek wrednego, nieczułego na krzywdę drugiego człowieka (tym razem osaczonego zewsząd uchodźcy) Polaka. I wcale nie trzeba oglądać całego filmu – dobitnie pokazuje to jego zwiastun… A żeby nie pozostawiać wątpliwości, że nic się w postawie Polaków przez lata nie zmieniło – a jeśli, to tylko na gorzej – pani reżyserka poskarżyła się festiwalowemu towarzystwu, że realizacja jej najnowszego obrazu to była walka. I obowiązek ukazania prawdy. Oczywiście o bezdusznych, skazujących uchodźców na śmierć Polakach i przeciwstawiającej się im garstce sprawiedliwych.
Oba wydarzenia: i beatyfikacja, i premiera filmu – z założenia bardzo niepolityczne – okazały się bardzo polityczne. A że wszystkie działania są po coś, to nawet bez głębszego zastanowienia widać, z czego wynika i czemu służy takie oczernianie własnego kraju, własnego narodu. Polityka wstydu ciągle ma się dobrze.
No, cóż, każdy orze, jak może.
Anna Wolańska