Nie wolno nam zamykać oczu
W Kościele trwa synod o synodalności. Od początku towarzyszą mu obawy i wątpliwości znacznej części katolików. Czemu służy ten synod i jaki jest jego rzeczywisty cel? Papież Franciszek od początku swojego pontyfikatu zapowiadał tzw. zbawienną synodalność. Powiedział, że liczy na zbawienną decentralizację i że Duch Święty wymaga od Kościoła drogi synodalizacji. W związku z tym głównym celem synodu jest zmiana paradygmatu zarządzania Kościołem w trzecim tysiącleciu, natomiast pośrednim - rozłożenie władzy w Kościele, odjęcie jej samemu papieżowi i przekazanie większych kompetencji konferencjom episkopatów lokalnych czy kontynentalnych. W taki sposób, aby rozróżnić to, że inaczej jest być biskupem katolickim np. w Belgii i w Europie, a inaczej w Kongo i Afryce.
To rozłożenie akcentów i władzy w Kościele jest dekonstrukcją hierarchicznego, odwiecznego, stworzonego przez samego Boga kształtu Kościoła. I to tak naprawdę jest głównym celem papieża Franciszka. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z zaplanowanym w Watykanie scenariuszem, w ciągu kilku lat doktryna katolicka w Polsce będzie brzmiała inaczej niż w Niemczech i zupełnie inaczej niż w krajach afrykańskich.
Kościół ma stać się instytucją demokratyczną, w której każdy będzie miał prawo wypowiadać się na tematy doktrynalne. To dobry kierunek?
W Kościele od jego zarania wypowiadać się może każdy, z tym że Kościół powinien pilnować i przestrzegać porządku w doktrynie i nauce moralnej. Sytuacja, w której jeden biskup mówi o błogosławieniu związków homoseksualnych w Kościołach (bo takie rzeczy dzieją się regularnie w Niemczech), a inny mówi, że jest to grzech wołający o pomstę do nieba, wprawia w najlepszym wypadku katolika w zdumienie i konfuzję. A co, jeżeli ten katolik przyjmie perspektywę tego biskupa, który głosi w tym momencie jawną, uznawaną przez 2 tys. lat za herezję doktrynę, jako własną? Popełni wielki błąd i narazi swoją duszę na okropne konsekwencje. ...
Kinga Ochnio