Komentarze
Kalendarzowa karuzela

Kalendarzowa karuzela

Tegoroczny kalendarz to jednak niezły psotnik i dowcipniś!

A ostatnie dni to już prawdziwa kumulacja kalendarzowej psoty oraz żartu: w nocy z soboty na niedzielę ubyła nam godzina snu i to w sytuacji, gdy pobudka była z założenia dosyć wcześnie zaplanowana, a w poniedziałek wielkanocny spotkanie dyngusowego lania wody z dniem primaaprilisowych psikusów. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w finałowej fazie wyborczej kampanii, taka kumulacja nabiera dodatkowego znaczenia, bo - jak uczy doświadczenie - w wielu przypadkach wyborcze obietnice często nawiązują do tradycji ukrytych pod datą pierwszego kwietnia i lanego poniedziałku.

Coś tam się powie, coś tam się obieca, popłynie sporo „wody”, no a potem wiadomo… proza życia, pobudka i powrót do rzeczywistości. Tak, niestety, często bywa. A my, wyborcy, potrafimy przejść obok tego bezrefleksyjnie, chociaż ten wodny strumień nas właśnie oblewa najmocniej.

To, że piękne Święta Wielkanocne minęły, nie jest jednak kolejnym żartem. To już kalendarzowy fakt. Było pięknie i uroczyście. Wypełnione kościoły, uroczyste nabożeństwa, rezurekcyjne procesje. Wcześniej, w ostatni piątek Wielkiego Postu, na setki tras Ekstremalnej Drogi Krzyżowej wyruszyło ponad 100 tys. ludzi, by opuścić strefę swojego komfortu, zmierzyć się z własną słabością i zbliżyć do Via Dolorosa. To wszystko już za nami. Teraz wystarczy te piękne i głębokie przeżycia zamienić w codzienność, przynajmniej spróbować, i nie zostawiać ich wyłącznie w kategorii wspomnień. To wszystko jest przecież „po coś”, a nie dzieje się tylko po to, żeby się dziać. A my próbujemy często zjeść ciastko i mieć ciastko. Albo płyniemy sobie na dwóch łódkach jednocześnie, co musi – prędzej czy później – skończyć się ostatecznym wyborem albo bolesnym szpagatem i koniecznością kąpieli.

Trzymamy się cały czas kalendarza, a ten został tak skonstruowany, że to, co za nami, jest jednocześnie, w pewnym stopniu, przed nami. Czas poświąteczny to jednocześnie czas przedświąteczny, bo przecież spoglądamy w przyszłość i zawsze mamy nadzieję doczekać kolejnych świąt. Niestety, taka kalendarzowa następczość i powtarzalność pojawia się również w mniej oczekiwanej rzeczywistości. Jeśli dokładniej przyjrzymy się historii, odkryjemy, że rzeczywiście trudno do końca określić, które czasy były i są powojenne, a które przedwojenne. Pojawiła się ostatnio taka teza w wystąpieniu dość znanego polityka. W sumie nie jest ona zbyt odkrywcza, bo ten smutny wniosek nasuwa się właściwie samoistnie. Tak samo jak pytanie, czemu ludzie, dla których jedną z największych i najważniejszych wartości niezmiennie pozostaje pokój, jednocześnie nie potrafili i dalej nie potrafią tej wartości utrwalić? Zawsze znajdzie się coś albo ktoś, jakaś przyczyna, jakaś jednostka, tyran, despota. Tym będziemy tłumaczyć. Zabrzmi smutno, ale… nie pierwszy i niestety nie ostatni zapewne raz.

 

Janusz Eleryk