Bez marnacji
Trochę gorzej jest z tymi, co służbę narodowi obiecywali albo ślubowali nawet. Taki to nie ma wtedy wcale dla siebie czasu, bo z uroczystości na uroczystość, z imprezy na imprezę gnać bez końca musi. A nie wiadomo, czy jeszcze gorzej nie ma, jak się - co mu nie daj Bóg! - rozchoruje. A już całkiem najgorzej, to jak się naprawdę stara, a obywatele nie uszanują go.
Taka jak ta ostatnia przypadłość spotkała w pierwszy majowy weekend Marcina Kierwińskiego – człowieka oblatanego w polityce i noszącego nie byle jaką, bo ministerialną tekę. A nawet jakby dwie, bo nie tylko tę od spraw wewnętrznych, ale i administracji. Tenże właśnie minister postanowił był (poniekąd na skutek sprawowanych funkcji) uczestniczyć w ogólnopolskich obchodach Dnia Strażaka. A że są to ludkowie z poświęceniem „Bogu na chwałę, ludziom na ratunek” śpieszący, ich przełożony postanowił to zaangażowanie dziękczynnym przemówieniem docenić.
Jak postanowił, tak i wziął uczynił, tyle że miał pecha. Bo akurat na jego oracji coś mikrofonom się stało i do zgromadzonych ton raczej nieministerialny poszedł. Niedokończone, poprzekręcane wyrazy, zniekształcony głos… Musiało też być coś nie do końca akuratnie z kamerą, bo i gesty niektóre ministra od strażaków cokolwiek dziwne były. On sam to fałszerstwo też od razu obczaił, bo całkiem się szybko z przemowy swojej wygłoszeniem uwinął i sam osobiście od mównicy oddalił. Tyle że podejrzliwy naród – zarówno ten z branży politycznej, jak i z rzesz niezrzeszonych – zaczął przebąkiwać, że zachowanie przedstawiciela władzy na jakąś odmianę filipińskiej choroby albo innej pomroczności jasnej zakrawa. Albo nawet całkiem jawnie pana ministra oskarżać, że pod wpływem procentowym mógł być.
Na darmo strapiony sługa narodu przekonywał, że to pogłosu nagłośnieniowego wyłącznie wina jest, na darmo pan marszałek Hołownia w sukurs mu przyszedł i do niedowiarków zaapelował, że on obok pana ministra przez dwie godziny na trybunie siedział, to chyba najlepiej wie, że ten pod żadnym się wpływem nijak znajdować nie mógł. Na darmo pan Kosiniak-Kamysz, minister od obrony (posada zobowiązuje!) się do całkiem bliskiej z oskarżanym niesłusznie kolegą znajomości przyznawał i wystawił mu opinię „profesjonalisty zarówno w pracy, jak i poza nią”. Na darmo zrobił podejrzewany mówca pochwalone przez samego pana premiera Tuska badanie alkomatem, które w 100% trzeźwość jego pokazały, a najważniejsze krajowe telewizje murem za ministrem stanęły. A nawet jak się wydało, że to niejedyny raz, kiedy pan minister nie miał do nagłośnienia szczęścia, to fakty swoje, a uparciuchy swoje. No i wtedy – zbulwersowany taką postawą gawiedzi – zapowiedział pan minister sądem niedowiarków pokarać.
Ja to jestem jak najbardziej za. A nawet żeby przed komisję oszczerców wszystkich powołać. Się rozbisurmanią, to potem ich nie ukrócisz. A komisji ci u nas dostatek. To co się marnować mają.
Anna Wolańska