Ale to już było…
Nakazuje ono także urzędnikom zwracanie się do osób „transpłciowych” i „niebinarnych” preferowanymi przez nie zaimkami. W piątek 17 maja R. Trzaskowski wyjaśniał, że decyzja ma na celu „uporządkowanie sytuacji, która wynikała z wielu pytań dotyczących tego, czy urzędy powinny być miejscem, w którym eksponowane są symbole religijne”.
Podkreślił, że zarządzenie dotyczy kwestii związanych „z równouprawnieniem i zakazem dyskryminacji”. Uściślił również, że zarządzenie nie obejmuje szpitali, szkół czy ośrodków pomocy społecznej. „Jeśli będą organizowane uroczystości historyczne, takie jak obchody powstania warszawskiego, będą tam obecne elementy uświęcone tradycją i nikt tego nie będzie zmieniał” – dodał. „Sami organizujemy często modlitwy ekumeniczne, choćby na cmentarzu Wolskim”.
Komentując wydarzenie, rzecznik prasowy metropolity warszawskiego napisał w specjalnym oświadczeniu, iż „decyzja warszawskiego urzędu miasta, prowadząca do wyeliminowania symboli religijnych w urzędach i biurach miejskich, budzi zdziwienie i smutek”.
Tyle fakty. Sytuacja jest rozwojowa. Powstał ruch społeczny. Jego członkowie domagają się pozostawienia krzyży i wycofania upokarzającego dla katolików, stanowiących przecież większość polskiego społeczeństwa, rozporządzenia. Tłumaczą, że krzyż i logika, która jest weń wpisana, nikogo nie poniża, wręcz przeciwnie: przypomina o obowiązku miłości bliźniego, szacunku dla każdego człowieka, poszanowaniu godności. Z drugiej strony mamy ogromny hejt w sieci popierający w ogóle eliminację chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej – wystarczy wejść na pierwszy lepszy polskojęzyczny lewacki portal informacyjny, by się o tym przekonać.
A zatem wracamy do czasów głębokiej komuny – historia zatacza koło. I to dokładnie w 40 rocznicę wydarzeń w Miętnem, doskonale znanych naszym Czytelnikom, kiedy to młodzi ludzie – gdy zdjęto krzyże z sal lekcyjnych i wyrzucono je do komórki na szczotki i wiadra – podjęli strajk. Co ciekawe, wtedy argumenty komunistów były bliźniaczo podobne do tych, jakim posługuje się dziś prezydent stolicy.
Niewątpliwie to początek procesu (choć tak naprawdę on już trwa od jakiegoś czasu) eliminacji zasad Ewangelii z życia publicznego. Wpisuje się w wyrzucanie lekcji religii ze szkół, utrudnianie kapłanom dostępu do chorych, uderzanie w inicjatywy społeczne promowane przez Kościół, jak np. zatrzymanie projektu „Archipelag. Wyspy Wolne od Przemocy” oraz aresztowanie założyciela Fundacji Profeto i pomysłodawcy ośrodka ks. Michała Olszewskiego SCJ. Powstającą w ten sposób pustkę natychmiast „zagospodarowuje” tęczowa ideologia, a jakąkolwiek próbę powrotu do chrześcijaństwa ma zabezpieczyć współczesna cenzura zbudowana na politycznej poprawności. Piszemy o tym na łamach „Echa” cyklicznie.
Czy to zaskakuje, dziwi? Nie. To konsekwencja dominacji ideologii neomarksistowskiej w Europie i na świecie, ale też efekt wyboru Polaków, którzy postawili znak na kartce wyborczej przy imionach konkretnych polityków. I nie ma tu dyskusji, że „ktoś nie wiedział” czy „ktoś się rozczarował”, „poczuł zaskoczony”. Ignorancja zawiniona jest winą.
Ks. Paweł Siedlanowski