A to było tak…
Na przystanek dotarłam tuż przed odjazdem autobusu, co zminimalizowało mi „przyjemność” oglądania ciągu osobowych samochodów, z których zdecydowana większość jedynie kierowcę przewoziła.
Czekający na publiczną komunikację lud prawie jednogłośnie ustalił, że jakby się choć co dziesiąty zatrzymał i podwiózł choć jednego przystankowicza, to stan ogólny nie tylko pasażerskich przewozów, ale ogólnoludzkich relacji zdecydowanie by poprawie uległ. Za osłodę losu niezmotoryzowanych czekające na miejski przewóz obywatelki (faceci jakoś mniej w publicznych przejazdach gustują) uznały fakt, że posiadacze osobistego luksusu też muszą (a przynajmniej powinni) być rozgoryczeni, bo rząd różnej maści aut – jak okiem w prawo i na lewo sięgnąć – ni początku nie miał, ni końca, co gwarantowało przemieszczanie się w podobnym tempie, jak komunikacją miejską.
Bez wnikania w szczegóły pobytu skoncentruję się teraz na powrocie do domu. Z przystanku przy miejskiej handlowej galerii. Podświetlona tablica informująca o przyjazdach-odjazdach – symbol komunikacyjnego postępu – na pierwszym miejscu pokazuje wybraną przeze mnie „czwórkę”. Cieszę się, że już za trzy minuty podjedzie. Tyle że nadjeżdża jeden, za nim drugi autobus, który był zapowiedziany po „czwórce”, a mojego upragnionego nie ma. W dodatku na tablicy nowoczesności ciągle te trzy minuty. I wtedy – bardzo inteligentnie, nieprawdaż? – dedukuję, że coś na rzeczy musi tutaj być. Zagadnięta – stojąca bliżej przystankowego schowka – obywatelka objaśnia mi, że w związku z prowadzonymi remontami ulic na „czwórkę” trzeba przejść do następnego przystanku, no bo tędy to ona od paru dni już nie jeździ. Na który to komunikacyjny manewr zwraca uwagę pasażerów wiszące na przystanku ogłoszenie. Bezecnie się przez zgromadzony tłumek do przystankowego środeczka przedzieram. Tłucze po oczach polsko-rosyjskie ogłoszenie o propozycji wynajęcia domu na peryferiach miasta. Widzę też rozpiskę autobusowych kursów. I ciągle szukam informacji potwierdzającej słowa współpasażerki. Jest! Wściubione pomiędzy kursowe rozpiski dwie karteczki co najwyżej formatu połowy A4 drobnym drukiem informują o zaistniałej sytuacji. Super! Brawa i podwyżka dla tego, kto to wymyślił. Na przystanku, gdzie w zasadzie zawsze jest gromada ludzi, powiesić niewidoczne karteczki zapełnione drukiem, którego dodatkowo co najmniej połowa oczekujących nie da rady dojrzeć, to wzorcowy przykład troski o obywateli. No i godna pochwały oszczędność.
A tak mniej optymistycznie: Pod wiatą mieści się zaledwie kilka osób – pozostałe czekają na zewnątrz. Naprawdę tak trudno odżałować uczciwy karton papieru i umieścić ogłoszenie „frontem do klienta”, czyli tak, żeby było widoczne z zewnątrz? Trzy szklane ściany przystanku ciągle na to czekają.
Anna Wolańska