Czas ufaków
Jak na razie nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek był w stanie powstrzymać to szaleństwo, nie mówiąc już o zupełnym jego odwróceniu. I nie mam tu na myśli zwykłych obywateli, którzy najwyraźniej stracili nadzieję, że cokolwiek można jeszcze odkręcić. Myślę raczej o uśmiechniętych środowiskach pretendujących do kierowania państwem.
Wybory do Parlamentu Europejskiego, którymi niezależne media głównego nurtu próbowały ekscytować opinię publiczną, nie przyniosły żadnego przełomu – ani na poziomie krajowym, ani europejskim. Po raz kolejny pokazały natomiast, jak bardzo zabetonowana jest nasza scena polityczna. Od lat polskie państwo, zgodnie z ustaleniami z Magdalenki, blokowane jest przez konflikt dwóch wzajemnie „nieuznających się” obozów. Ugrupowań traktujących zajmowane przez siebie pozycje instytucjonalne niczym warownie, z których należy ostrzeliwać przeciwnika i zrzucać głazy na znajdujące się między nimi ścieżki, którymi próbują wędrować zwykli obywatele. Niby to zwalczające się obozy tak sterują przekazem informacji, by do urn poszedł jedynie ich – głosujący przeciwko tym drugim – bierny, mierny ale zawsze wierny elektorat. Reszta zniechęconego i zniesmaczonego społeczeństwa zostaje w domu, o co też chodzi POPiS-owi, który właśnie w ten sposób wydziela pozostałym uczestnikom życia politycznego niewielką przestrzeń do działania.
Po latach politycznej posuchy obecny premier i jego ministrowie budują dziś oryginalny system zwany – jak ktoś trafnie zauważył – czasem ufaków. W największym uproszczeniu polega to na tym, że rządzący nie muszą niczym pozytywnym zaskakiwać swoich zwolenników, bowiem ci nie mają wobec nich żadnych oczekiwań. Sympatycy antyPiS-u – usatysfakcjonowani dziś jedynie tym, że „tamtych” skutecznie odsunięto od koryta – spokojnie rozeszli się do własnych zajęć i bezgranicznie ufają swoim sterowanym przez obce mocarstwa przywódcom.
Stąd też żaden z ufaków nie protestuje dziś choćby przeciwko temu, że na terytorium Polski – bez żadnego uzgodnienia, wbrew jakimkolwiek procedurom – wjeżdża uzbrojony patrol niemieckich służb mundurowych i wysadza z radiowozu grupę „inżynierów, informatyków i lekarzy”. Co więcej, pediatra ze spakowanym od pół roku plecakiem ewakuacyjnym, udający ministra obrony narodowej, doskonale wiedząc, jak ogromne zagrożenie dla Polski generują mający nas „ubogacić kulturowo” różni pigmentopozytywni osobnicy, apeluje i prosi sowicie opłacanych aktywistów działających na granicy, by nie pomagali obcokrajowcom pokonywać płotów i zasieków. Tak, to nie pomyłka. Wicepremier prosi przemytników ludzi, by zaniechali nielegalnej działalności i nie utrudniali pracy służbom granicznym (sic!).
W kraju przekształcającym się na naszych oczach w niemiecki land pod rządami uśmiechniętej koalicji nie mamy już skutecznej kontroli nad granicami, migracją, podatkami, polityką międzynarodową, rolnictwem, przemysłem, wojskiem czy sądownictwem. Tracimy prawo do mówienia o naszej historii i tożsamości narodowej. Tracimy prawo do bycia Polakami. Prawdziwa Polska coraz częściej istnieje już tylko w prawdziwych polskich rodzinach.
Leszek Sawicki