Komentarze
Wreszcie zacząłem się uśmiechać

Wreszcie zacząłem się uśmiechać

Ostatnimi czasy, słuchając różnych wypowiedzi króla Europy i jego paziów dumnie reprezentujących wszystkie 56 płci, uświadomiłem sobie, co też mają oni na myśli, mówiąc o uśmiechniętej Polsce.

Ba, ja nawet z ich powodu nie tylko zacząłem się uśmiechać, ale nawet szczerze śmiać. Dziś okazuje się, że ludzie głosujący za obecną władzą są paradoksalnie bardziej smutni i agresywni, natomiast pozostali, obserwując ich głupotę, mają jakby więcej powodów do nieskrywanej radości. Radości choćby z tego, że całe to polityczno-medialno-celebryckie towarzystwo coraz bardziej gubi się w postrzeganiu realiów otaczającego ich świata.

W kwestii promocji głupoty, idiotyzmów oraz różnych niedorzeczności, podobnie jak we wszystkich innych życiowych kwestiach, istnieją dwie szkoły. Falenicka – głosząca, by tego typu szkodliwych treści i zachowań nie nagłaśniać, oraz otwocka – zalecająca pokazywanie ich palcem, wyśmiewanie i publiczne potępianie. Obie mają swoje plusy i minusy. Mnie, z powodu goszczącego uśmiechu na twarzy, dużo bliższa stała się ta druga. No bo jak tu nie pokładać się ze śmiechu, gdy pani wiceminister od klimatu i środowiska ogłasza swoim światłym umysłem, że w życie wszedł właśnie kolejny obowiązek dla przedsiębiorców, mający umożliwić klientom kupowanie produktów, zwłaszcza napoi i żywności, w opakowaniach wielorazowego użytku. „Może to mieć różną formę, na przykład przedsiębiorca może zdecydować się na zmianę modelu biznesowego i może podawać na wynos na szkle lub porcelanie. (…) Może również, jak na przykład na koncertach, być to kubek plastikowy, ale gruby, rzeczywiście wielokrotnego użytku. I ja takie kubki widziałam na festiwalach. Ale klient może przyjść również z własnym kubkiem i wtedy przedsiębiorca mu naleje” – ogłosiła w mediach Anita Sowińska.

Szaleństwo mające doprowadzić Europę do tzw. zeroemisyjności jest niemożliwym do zrealizowania teoretycznym absurdem, który na siłę chcą nam narzucić zwłaszcza lewicowi aktywiści. Gdyby faktycznie chodziło tu o jakąś mądrość, wiedzę i naukę, to ja bym nawet z tym kubkiem chodził po ulicach i – po odpowiedniej zapłacie – zamawiał do domu pizzę na porcelanowym talerzu. Ale tu chodzi tylko i wyłącznie o politykę, biznes i ideologię. Przykład? Kilka dni temu na portalu „X” opublikowano tzw. kilometrówki, jakie w ostatnich latach wykręciła inna polityk obecnego rządu – Katarzyna Kotula. Znana z niezwykle postępowego stylu bycia minister od spraw równości – mająca wypisane na czole wszystkie charakteryzujące lewicę „atuty”: od aborcji poprzez eutanazję, związki partnerskie, świeckie państwo po zielony ład – okazała się producentką niewiarygodnego śladu węglowego niczym stary diesel. W latach 2019-2020 ówczesna pani poseł korzystała z samolotu 41 razy i przejechała wynajmowanymi samochodami przeszło 44 tys. km, za co podatnik zapłacił blisko 60 tys. zł. Z podobnymi liczbami mieliśmy do czynienia w 2021 r. Z kolei w 2022 r. polityk pobiła swoje poprzednie rekordy, korzystając z samolotu aż 60 razy i przejeżdżając samochodami ponad 42 tys. km. Podatnicy zapłacili za to ponad 120 tys. zł. Wreszcie w ubiegłym roku 43 loty kosztowały państwo ponad 31 tys. zł, a przejechane blisko 36 tys. km – ponad 41 tys. zł plus 37,5 tys. zł za wynajem aut.

Dziś ci sami aktywiści, co pani minister, wszczynają alarm, że właśnie nadciąga największa od lat fala upałów zwana wrotami piekieł. Ludzie mający nierówno pod czaszką zaczną zapewne przyklejać się do asfaltu i protestować. Reszta – dziękując niebiosom za to, że nie pada śnieg i w taki upał nie trzeba odśnieżać – wyjdzie na słońce i, popijając lemoniadę, poopala swoje blade ciało.

Leszek Sawicki