Teatr? Jestem w domu!
Wieloletni czytelnicy „Echa” z pewnością pamiętają jej teksty - kilkanaście lat temu przez jakiś czas była naszą korespondentką. Współpracowała też z Katolickim Radiem Podlasie. Od 20 lat pracuje jako sekretarz w I Liceum Ogólnokształcącym w Radzyniu, którego jest absolwentką. Kiedy rozmawiamy dwa tygodnie po jej teatralnym debiucie, jeszcze „jedzie” na emocjach, co słychać przede wszystkim w głosie.
Bo była to prawdziwa przygoda życia – choć niejedyna.
Takie małe szaleństwo
– Teatr zawsze był mi bliski i jego potrzebę próbowałam zaspokoić w różny sposób. W liceum grałam w kole teatralnym. Jeździłam na festiwale teatralne, oglądałam filmy, chodziłam na spotkania z aktorami – mówi B. Fijałek, opowiadając o wielkiej pasji, za podszeptem której kilka lat temu zgłosiła się do wolontariatu w lubelskim Teatrze Starym. Wolontariusze zajmują się obsługą widzów, w zamian dostając raz w miesiącu wejściówkę na przedstawienie. Dodatkowo – dyżurując na balkonie albo w tzw. wewnętrznym foyer, mogą oglądać sztukę wystawianą danego dnia. – To wspaniała przygoda. W ogromnych czeluściach teatru spotykamy aktorów. Możemy się z nimi przywitać, mijając się w korytarzu. Kiedy mój mąż zobaczył, jak wielką daje mi to radość, również dołączył do wolontariuszy. Od dwóch lat jeździmy do Lublina razem – dopowiada Beata.
We wrześniu ubiegłego roku w Radiu Lublin usłyszała, że Osterwa ogłasza casting na tzw. inkubator pod hasłem „Stwórz z nami spektakl”. – Poczytałam o tym i stwierdziłam, że to ciekawa forma poznania teatru od środka. Zdecydowałam: próbuję. Uznałam, że to będzie mój prezent dla samej siebie z okazji 50 urodzin. Takie małe szaleństwo… – wspomina ze śmiechem. Tłumaczy też, że o ile teatr prowadził już wcześniej warsztaty dla amatorów, to z inkubatorem wystartował pierwszy raz. Nowatorstwo tej formy polega na tym, że to, czym w teatrze zajmuje się sztab ludzi, tutaj robią sami uczestnicy: szukają scenariusza, przygotowują kostiumy, scenografię, muzykę.
Casting przeprowadzony był bardzo profesjonalnie – kandydaci startowali w grupach wiekowych – na teatralnych deskach, w obecności komisji, która tego samego dnia ogłosiła skład pięciu grup. W jednej z nich znalazła się B. Fijałek.
Od kulis
Projekt ruszył w październiku. Raz w tygodniu uczestnicy Inkubatora Osterwy spotykali się na zajęciach. – Niektórzy z naszej ósemki mieli do czynienia z teatrem albo śpiewali w chórze. Ale byli też laicy. Niezależnie od doświadczenia między naszą ósemką, bo tyle nas pozostało, powstała ogromna więź. Z nimi obchodziłam swoje 50 urodziny. Narodziły się nowe przyjaźnie – mówi Beata. Inkubatorowy team przybrał nawet nazwę – „Grupa TrupA”. Nieprzypadkowo… – Startowaliśmy z aktorem Mateuszem Nowakiem. Pewnego dnia przeanalizowaliśmy wspólnie wiersz Wisławy Szymborskiej i wtedy narodził się w nas pomysł, żeby tematem sztuki, którą wystawimy, była stypa. Poszukiwanie scenariusza przystopowała jednak choroba Mateusza. Ostatecznie dyrektor teatru Edward Klynstra-Komarnicki opiekę nad nami powierzył Jackowi Wiśniewskiemu i to z nim zaczęliśmy pisać swój własny scenariusz: tworzyć postacie, dialogi, scena po scenie – wylicza B. Fijałek. Tak powstała „Stypa Filipa”. „To pełna napięcia opowieść o tajemnicach, które wychodzą na jaw dopiero po śmierci. Filip, skrywający sekrety za życia, zostawia po sobie nierozwiązane sprawy, które porządkują się w obliczu śmierci” – tak zapowiadany był spektakl na stronie teatru. Po pogrzebie Filipa – „wiernego przyjaciela, niewiernego męża, nie najlepszego ojca” – spotykają się ludzie w jakiś sposób przez niego osieroceni. W tym gronie – miłość jego życia o imieniu Judyta, którą zagrała B. Fijałek.
W swojej roli
Próby zaczęli z dużym poślizgiem w stosunku do pozostałych czterech grup – na przełomie marca i kwietnia, i z poczuciem, że terminy gonią. Bo premierę zaplanowano na 19 czerwca. – Zaczęliśmy ćwiczyć bardzo intensywnie, czasami nawet codziennie. Jako jedyna byłam spoza Lublina. Zdarzało się, że po próbie musiałam przenocować, a rano jechałam prosto do pracy – opowiada odtwórczyni roli Judyty, mówiąc o wielu trudnościach. I dodaje: – Warto było! A uświadomiłam to sobie w momencie, gdy zaczęliśmy widzieć efekty. Pracowaliśmy scenami, na bieżąco poprawiając ruchy i słowa. Bywało, że jedną scenę graliśmy godzinę. Kiedy na próbę przyszedł Wojtek Dobrowolski, aktor Osterwy, który do końca nas reżyserował, popatrzył i rzucił: „niesamowicie jesteście obsadzeni w tych rolach”. Ale my czuliśmy to, co chcemy przekazać widzom. W końcu każdy pisał swoją rolę.
Bez tremy
Premiera wypadała w środę. Aktorzy „Stypy Filipa” na scenie byli już od niedzieli – z krótkimi przerwami na spanie… – Wzięłam urlop w pracy. A oprócz spektaklu sami musieliśmy dopilnować mnóstwa rzeczy: muzyki, scenografii itd. Ja byłam odpowiedzialna za kostiumy i promocję. Wspaniały był moment, kiedy we wtorek wszedł dźwiękowiec i światła – nasze przedstawienie nabrało formy, a słowa zaczęły coś znaczyć. Ale pracy było mnóstwo. Jeszcze w środę rano rozwieszałam plakaty na drzwiach teatru i przygotowywałam poczęstunek dla widzów – opowiada B. Fijałek. A pytana o tremę, odpowiada, że jej smak poczuła, gdy na jedną z prób przyszli fotograf, dźwiękowiec, dyrektor, reżyser. – Ale wychodząc na scenę w dniu premiery, poczułam się jak w domu. Nad emocjami umiałam już zapanować. Poza tym byliśmy świetnie przygotowani i wiedzieliśmy, że jesteśmy drużyną, że możemy na siebie liczyć i nawet jak się ktoś wysypie z tekstem, będziemy się ratowali – tłumaczy Beata. Widzów zajmujących miejsca czekała niespodzianka – aktorzy już byli na scenie. – Słyszałam znajome głosy, w pierwszych rzędach siedzieli moi bliscy – na całej widowni było ok. 50 osób z Radzynia, ale wiedziałam, że między nami jest szyba. Że nie mogę na nikogo spojrzeć, bo jestem na scenie, a to inna czasoprzestrzeń – dopowiada.
Sztuka życia
Po spektaklu na stronie Teatru im. J. Osterwy jeden z widzów napisał: „Aktorzy – amatorzy? Czyżby? Świetny ruch sceniczny, dramaturgia, dykcja. Nie można się przyczepić. Profesjonaliści – uczcie się!”. Najczęstsze z pytań, jakie słyszała „Judyta” po premierze – oczywiście oprócz aplauzu – brzmiało: „kiedy zagracie w Radzyniu?!”. – Koleżanka z pracy powiedziała, że jestem dla niej przykładem, że można spełniać marzenia. To jeden z piękniejszych komplementów. Marzenie o teatrze pulsowało we mnie. Chodziłam na spotkania z aktorami, zbierałam autografy, zostałam wolontariuszką, w końcu – wystąpiłam na deskach Osterwy, co jest megaprzeżyciem. Kiedyś zrodziło się we mnie pragnienie wyjazdu do Toskanii i długo pozostawało w sferze marzeń. W pewnym momencie stwierdziłam, że za dużo gadam, a nie robię nic. W tym roku z okazji 50 urodzin byłam w Toskanii… Marzeniom trzeba pomóc! – stanowczo podkreśla B. Fijałek. I zdradza, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie jej mąż – Piotr, który w różnych przedsięwzięciach zawsze jej kibicował i towarzyszył.
Rozmowę – długą, ciepłą i bardzo energetyczną – kończymy teatrem. – Zawsze był dla mnie magią. Teraz wiem, że tak samo niesamowite jest bycie po dwóch stronach sceny – śmieje się Beata. I zachęca, by do teatru chodzić: – Zamykasz się na godzinę czy dwie w miejscu, w którym nie dotyka cię chaos tego świata. Jesteś tylko ty i to, co na scenie. Sam nie wiesz, kiedy to, co widzisz, chwyta cię za serce. Albo stwierdzasz, że ta opowieść to twoje życie. W teatrze budzi się w człowieku jakaś wrażliwość, niedające się nazwać emocje. Znajoma, która była na premierze mojej sztuki, po kilku dniach powiedziała, że ciągle myśli o tym przedstawieniu. Tego chcieliśmy: by w ludziach to pozostało, poruszyło jakąś strunę. To właśnie teatr.
Monika Lipińska