Gdy brakuje argumentów
Jak ocenia Pan ostatnie wystąpienie Marty Lempart i język, jakim posługuje się m.in. tzw. strajk kobiet? Media raczej nie wyraziły oburzenia - mamy ciche przyzwolenie na używanie tak wulgarnego języka? A może chodzi o to, kto go używał? Myślę, że jednak nie ma w życiu publicznym w Polsce powszechnego przyzwolenia na tego typu zachowania i nieprzyzwoity, wulgarny język - gdyby ono było, media powtarzałyby na okrągło wystąpienia pani Lempart i inne o podobnym charakterze. Być może ktoś, kto organizuje ten ruch społeczny, ocenił, że jednak nie tędy droga i ten sposób nie jest najlepszy.
Albo może zaszkodzić zwolennikom „dekryminalizacji aborcji”, więc sprawę najpewniej wyciszono. Gdy szukałem w internecie informacji o tym zdarzeniu trzy dni po nim, wyszukiwarki nie kierowały mnie od razu do relacji z niego, choć w końcu udało mi się je odnaleźć.
Prawnicy używają wyrażenia „społecznie akceptowany kanon zachowań”. Ten kanon jest w Polsce dosyć stabilny. Stąd przeciętny człowiek wie, kiedy nie używać wyrazów nacechowanych negatywnie, nieprzyzwoitych czy po prostu wulgarnych. Natomiast zachowania takie jak pani Lempart to raczej prowokacje. Bo ona, owszem, wyraża swoje emocje – polonista powiedziałby, że to jest realizacja funkcji ekspresywnej języka; używając nieprzyzwoitych, wulgarnych wyrażeń, żeby wywrzeć pewną presję na odbiorcę (to już funkcja impresywna, czyli wywieranie wpływu na przeciwników politycznych, ustawodawcę), lecz przede wszystkim świadomie uderza w przeciwnika. W jej ustach język staje się bronią, bronią zaczepną. ...
JAG