Dla fotografa – raj
Spotykamy się kilka dni po wypadzie pana Aleksandra - z aparatem w ręce, jakże by inaczej - na wybrzeże. Za sprawą The Tall Ships Races Szczecin na kilka dni zamienił się w żeglarską stolicę Europy. Piękna pogoda, ludzie i akcja. Dla fotografa - raj. Kolejnej dawki emocji dostarcza moment przeglądania na komputerze setek zdjęć, jakie przywozi się zawsze po tak dużej imprezie.
– Ja żadnego zdjęcia nie odrzucam, tylko wybieram najlepsze. Bo mi wszystkie podobają się – śmieje się A. Skums. Ma świadomość, że sposób mówienia – z zaśpiewem, charakterystyczną budową zdań, czasami namysłem, gdy chce „odpowiednie dać rzeczy słowo” – zdradza, że jest „swój”, ale nie stąd. – Często słyszę, że mówię z akcentem. Ale jak po 32 latach w Polsce odwiedzam rodzinne strony, też zwracają mi uwagę: „Ale masz akcent!”. W moim domu mówiło się po polsku i wydawało mi się, że znam ten język bardzo dobrze. Do czasu, kiedy zamieszkałem w Siedlcach – tłumaczy.
W mieście z pięcioma jeziorami
Urodził się na Kresach Wschodnich, w usytuowanej dzisiaj w północnej części Białorusi miejscowości Głębokie, w krainie jezior i pięknej przyrody, blisko granicy z Litwą i Łotwą. Jak wiele miasteczek Kresów Wschodnich Głębokie ma bogatą, ale i burzliwą przeszłość. W przeważającej części zamieszkiwali je Polacy, m.in. Tadeusz Dołęga-Mostowicz czy rodzice Czesława Miłosza. Wielu Polaków opuściło Głębokie na przełomie lat 50 i 60 ubiegłego wieku. Wyjazd rozważał dziadek A. Skumsa, lecz – jak mówi wnuk – trzymała go miłość do kawałka własnej ziemi. Do domu po studiach na Uniwersytecie Lingwistycznym w Mińsku Białoruskim, gdzie ukończył angielski i hiszpański, powrócił także A. Skums. Ale w 1992 r. – pracował wtedy w wydziale oświaty, uczył też w szkole – wraz z najbliższymi podjął szybką decyzję. – Powiedziałem: wyjadę chociaż na rok, żeby zmienić otoczenie, odetchnąć. Przyjechałem z rodziną do Siedlec i znalazłem zatrudnienie w Liceum Ogólnokształcącym im. hetm. Stanisława Żółkiewskiego. Po roku dostałem pracę na uczelni. Przestałem zastanawiać się, co dalej. Zacząłem zapuszczać korzenie – opowiada.
– Jest nostalgia za domem, miastem z pięcioma jeziorami, znajomymi, rodziną. Ale gdy z córkami rozmawiam o tym, co teraz dzieje się na Białorusi, często kończymy: dobrze, że zdążyliśmy wyjechać.
Zaczęło się od Smieny
W 2002 r. A. Skums dołączył do powstałej rok wcześniej w Miejskim Ośrodku Kultury Grupy Twórczej „Fotogram”. Fotografował od czasu studiów. – Kiedy pytają mnie, kiedy zacząłem tę przygodę, mówię: i późno, i wcześnie. Był rok 1972. W nagrodę za dobrze zdane egzaminy rodzice dali mi pieniądze na aparat fotograficzny. „Zawsze chciałeś”, powiedzieli, bo rzeczywiście marzyłem o tym już wcześniej – wspomina. Smiena była aparatem dla początkujących. Kupił go z kolegami i to z nimi stawiał pierwsze kroki z okiem przy wizjerze. – Chciałem tylko „pstrykać”. A oni nauczyli mnie i fotografowania, i wywoływania zdjęć – do czego potrzebny był i powiększalnik, i koreks, i mnóstwo rozmaitych akcesoriów – tłumaczy z uwagą, że z czasem doszedł do samodzielnej obróbki zdjęć – najpierw czarno-białych, potem kolorowych. Z aparatem się nie rozstawał. Okazji i modeli też nie brakowało: rodzina, znajomi, koledzy i koleżanki ze studiów. – Jednak od początku lubiłem ujęcia nie ustawiane, ale robione spontanicznie – zastrzega. Krokiem w przód był Zenith, który kupił w 1975 r. za zarobione przez siebie pieniądze. Lustrzanka dawała dużo więcej możliwości, a przede wszystkim poczucie, że, począwszy od położenia palca na spuście migawki, panuje się nad całym procesem.
Oko dokumentalisty
„Fotogramowi” zawdzięcza wypłynięcie na szerokie wody. – Jeździłem na plenery, uczestniczyłem w warsztatach, spotkaniach z uznanymi twórcami, brałem udział w wystawach zbiorowych, uczyłem się od kolegów i koleżanek, którzy na poważnie zajmowali się fotografią. Robiłem zdjęcia przyrodnicze, portrety, uliczne, zdjęcia makro – mówi A. Skums. Nie ukrywa, że jego sercu najbliższa jest fotografia reportażowa – i z tym gatunkiem jest kojarzony. Potwierdzeniem, że ma oko dokumentalisty, była jego pierwsza wystawa indywidualna pt. „Białoruś – pewnego razu na prowincji” prezentowana w 2012 r. w siedleckiej Galerii Fotografii FOKUS. Obecnie w galerii oglądać można kolejną, zatytułowaną „Album uliczny”. Czynna będzie do 3 września.
– Do „Albumu” wytypowałem 160 zdjęć. Razem z Piotrkiem Tołwińskim wybraliśmy ostatecznie 80. Niektórzy mówią, że to autor powinien zdecydować, ale ja lubię posłuchać opinii kogoś z boku. Środowisko twórców z Siedlec czy Białej Podlaskiej, zwłaszcza reportażystów, w ogóle daje okazję do rozmowy, podzielenia się, pokazania swoich zdjęć. Pracować samemu to jak kisić się we własnym sosie – mówi A. Skums.
Buenos dias!
Zdjęcia prezentowane na wystawie „Album uliczny” powstały podczas podróży do Hiszpanii i Portugalii. – To nie tyle fotografia uliczna, co reportażowa, dokumentalna – tyle że powstawała rzeczywiście na ulicy. W Hiszpanii jestem co roku. Wcześniej bywałem tam w związku z kursami uniwersyteckimi, a przy okazji fotografowałem. Teraz jeżdżę wtedy, jak coś się dzieje – a Hiszpanie jak świętują, to cały tydzień. Przejeżdżam też zwykle z miasta do miasta, np. w lipcu po kilku dniach w Madrycie ruszam na San Fermin w Pampelunie. Pole do popisu dają nie tylko gonitwy byków. Swój koloryt ma też hiszpański karnawał, Walentynki czy uroczyste obchody świąt kościelnych. Tu nie czujesz barier. Po prostu wchodzisz w tłum i robisz zdjęcia. Hiszpanie nie mają nic przeciwko temu – zaznacza A. Skums. Jak mówi, znajomość języka to jak otwarta brama, klucz do narodowej mentalności. – Bardzo lubię spotykać się tutaj z ludźmi. I czuję się komfortowo, bo mogę porozmawiać nie tylko po to, żeby uzyskać jakąś informację, ale też wyłapać w rozmowie niuans, pożartować i pośmiać się – dopowiada. Robił też zdjęcia podczas wypraw do Anglii, Niemiec i na Ukrainę.
To już się nie powtórzy
Trzeba było czasu, żeby przekonał się, że na miejscu, w Siedlcach, też jest mnóstwo wydarzeń, które można obejrzeć z perspektywy aparatu fotograficznego, jak Orszak Trzech Króli, Boże Ciało, wyjście Pieszej Pielgrzymki Podlaskiej czy godzina „W”. Jest też osobą rozpoznawalną, ponieważ dla byłych studentów i uczniów zawsze pozostanie lektorem angielskiego albo panem „od hiszpańskiego” – takim, który uczył z pasją.
– Ciekawe zdjęcie musi mieć to „coś”. Dla mnie kluczem do interesującego ujęcia zawsze jest człowiek. Najlepiej w akcji, żeby była dynamika, ruch. Można fotografować przyrodę, architekturę, ale nawet artystyczne ujęcia np. Sagrady Familii w Barcelonie będą ocierały się o fotografię turystyczną. A to nie o to chodzi. To może zrobić każdy. Celem jest pokazać ulotność chwili – bo to już się nigdy nie powtórzy – mówi A. Skums z charakterystycznym dla siebie ciepłym uśmiechem. I dodaje, że ciągle się uczy. – Jak nauczyciel powie, że umie wszystko i wie, jak uczyć, to koniec z nauczycielem. Tak samo jest z fotografią. Musisz bywać, robić zdjęcia. Podpatrywać innych, ale też zawsze być sobą, robić to, co dyktuje serce – dodaje.
Planów ma jeszcze dużo. Jednym z wyzwań jest sięgnięcie do archiwum i nadanie nowego życia fotografiom, od których się zaczęła ta droga.
Monika Lipińska