Wolność, światło… Popiełuszko
40 lat temu, 26 sierpnia 1984 r. ks. Jerzy Popiełuszko odprawił przedostatnią z 32 swoich Mszy za Ojczyznę. „Manifestacja wolności i patriotyzmu”, „dwie godziny wolności”, „kawałek wolnej Polski” - te określenia dobrze oddają ducha tych Eucharystii?
W moim przekonaniu na pewno były one powodem, dla którego ks. J. Popiełuszko zginął. Wszystko, co robiła bezpieka, miało na celu, by przestał je odprawiać. Starano się na niego wpłynąć na różne sposoby: od przeniesienia do innej parafii, przez próby nacisku na jego otoczenie czy zastraszanie.
Msze za Ojczyznę gromadziły ogromne rzesze ludzi. Było to zjawisko nie do zatrzymania, niepoddające się kontroli milicji, nasilające się z każdym miesiącem. Sierpień i wrzesień 1984 r. były najbardziej intensywne – na Msze przybyło do parafii św. Stanisława Kostki 30-40 tys. osób, jak też wielu duszpasterzy opozycyjnych z całej Polski z pierwszych miejsc list księży uznanych przez UB za niebezpiecznych.
Co te Msze zmieniały w osobach w nich uczestniczących?
Zachowało się wiele listów, w których ludzie dziękują za nie ks. Popiełuszce – szczególnie w tym czasie, gdy był mocno szkalowany. Piszą, że dzięki nim pozbyli się złości i nienawiści – ktoś nawet nazwał te Msze egzorcyzmem. Wyzwalanie wewnętrzne było niesłychanie ważnym procesem, bo człowiek wolny dokonuje wyborów, myśli niezależnie, nie jest uwikłany, decyduje sam, ma czyste sumienie. Znana dziennikarka Polskiego Radia Janina Jankowska, szykanowana za działalność opozycyjną, napisała, że pozbyła się goryczy, która była następstwem zwolnienia z pracy, aresztowania itd., że poczuła się wolna.
Inna sprawa, że podczas tych Mszy ks. Jerzy dużo mówił i o wolności wewnętrznej – podkreślał m.in., że jeśli będziemy wewnętrznie wolni, to przyjdzie też wolność zewnętrzna, i o Polsce. ...
Monika Lipińska