Motyla noga!
Pamiętacie Państwo scenę z kultowego filmu „Miś”, kiedy to pomiędzy dorosłym i dzieckiem toczy się dialog na temat brzydkiego słowa „motyla noga”, którym „rzuca” marznący na przystanku autobusowym Tomek Mazur? „Dam wam dobrą radę: kiedy następnym razem znów wyłączą wam ciepłą wodę, przestaną grzać kaloryfery, albo stanie komunikacja i wasz kolega znów zacznie mówić brzydkie wyrazy, wiecie, co zróbcie wtedy?
Udawajcie, że nie słyszycie, co do was mówi. Że nic nie słyszycie!” – tłumaczył telewizyjny „wujek” Stanisław Mikulski.
Czasem to pomaga. Ale nie zawsze. Nie da się nie słyszeć bluzgów, które – i to jest najgorsze – już nas nie obrażają, nie ranią, nie złoszczą. Przyzwyczailiśmy się do nich. Ba, jak to próbowano tłumaczyć podczas słynnych marszów z piorunkami, stanowią konieczność dziejową, są wyrazem troski, krzykiem rozpaczy. Tak więc wulgarne „wyp…ać” zostało wprowadzone na salony. A zatem stało się dozwolone. Zresztą… Mieliśmy okazję przekonać się o tym, słuchając słynnych „taśm kelnerów” wyniesionych z warszawskiej restauracji. Tam podobnych „smaczków” było więcej. Ku uciesze gawiedzi, dla której w znacznej części bluzgające po prostacku na lewo i prawo persony, znane z pierwszych stron gazet i czołówek telewizyjnych wiadomości, okazały się być „swoimi”. Tak jak onegdaj chwiejący się na nogach pijany prezydent Kwaśniewski. „Nasz chłop!”, „każdemu się zdarza!” – usłyszeliśmy. ...
Ks. Paweł Siedlanowski