Historia

Jak lekko jest cierpieć dla Chrystusa

Kiedy Marianna wróciła do domu, jej lniana spódnica była sztywna od zmarzniętej krwi. Ale prababcia promieniała!

Wyznała, że jest jej tak lekko na sercu, że do samego Paryża mogłaby biec. „Tak lekko jest cierpieć dla Chrystusa” - mówiła. W Starych Szpakach - nieopodal budynku szkoły i remizy Ochotniczej Straży Pożarnej - stoi stary drewniany krzyż upamiętniający unicką krew przelaną w obronie wiary katolickiej. Za przywiązanie do Kościoła - w imię miłości do Jezusa i pragnienie trwania w jedności z Ojcem Świętym - unici cierpieli prześladowania, zsyłki i bicie nahajkami. Wiele świadectw dotyczących bohaterskich przodków ocalało w ludzkiej pamięci. Jedną z takich historii - opowieścią o swojej prababci - dzieli się Zofia Czublun ze Szpaków.

Za karę: 120 nahajek

O unitach podlaskich mówimy zazwyczaj w kontekście ich męczeństwa w Drelowie i Pratulinie. Ale tak naprawdę – jak zauważa pani Zosia – każda wioska wschodnich terenów naszej diecezji może poszczycić się mieszkańcami, którzy mimo szykan i bicia nie wyparli się wiary, dzielnie stając w obronie Kościoła i krzyża. Znane są m.in. dzieje prześladowań unitów w Kornicy. Bohaterskich przodków ma również sąsiednia miejscowość – Szpaki. – Unitką broniącą dziecko przed chrztem w cerkwi prawosławnej była moja prababcia Marianna – z domu Wereszko, po mężu Rumowska – wyjaśnia Z. Czublun. I opowiada: – W czasie gdy prababcia wyszła za mąż (za Grzegorza Rumowskiego), jej bratowa urodziła syna. Na skutek donosu wioskę najechali kozacy. Do domu prababci Marianny przybiegł jeden z miejscowych, krzycząc: „Grzegorzowa, lećcie do Wereszków i zabierzcie dziecko, bo kozaki jadą, żeby zabrać je do cerkwi i ochrzcić”.

M. Rumowska pobiegła do domu brata i zabrała chłopca do siebie. Szczelnie owinięty dużą chustą spał ukryty na zapiecku. – Prawdopodobnie jednak ktoś widział prababcię idącą przez wieś z zawiniątkiem i oskarżył ją, bo chwilę później do izby wszedł kozak z pytaniem: „Gdzie dzieciuch?”. „Jakie dziecko?” – broniła się Marianna, tłumacząc, że jest młodą mężatką i nie mają jeszcze dzieci. Kozak nie ustępował, a jego krzyki obudziły chłopca. Dziecko zaczęło płakać. Prababcia na kolanach prosiła mężczyznę, by go nie zabierał. Nic to nie dało – wspomina Z. Czublun.

Chłopczyka zabrali do cerkwi, aby go ochrzcić, a Mariannę przegonili na tzw. pustowiznę – miejsce, gdzie do dziś stoi unicki krzyż – i wymierzyli jej karę: 120 nahajek. – Był styczeń, silny mróz, bo i zimy dawniej nie były takie jak teraz. Kiedy prababcia wróciła do domu, jej lniana spódnica była sztywna od zmarzniętej krwi. Ale prababcia promieniała! Wyznała, że jest jej tak lekko na sercu, że do samego Paryża mogłaby biec. „Tak lekko jest cierpieć dla Chrystusa” – mówiła. A jej słowa, jak i całą opowieść o bohaterskiej postawie prababci Marianny, przekazała mi moja babcia, a jej synowa – Katarzyna.

 

Sakramenty w głębi lasu

– Babcia Katarzyna lubiła opowiadać, a ja lubiłam słuchać… – zaznacza pani Zosia, kiedy rozmowa schodzi na temat rodzinnych historii, które tylko dzięki pamięci potomnych mają szansę zostać ocalone od zapomnienia. – Babcia opowiadała mi o swojej teściowej Mariannie, ale miała też własne unickie wspomnienia – dopowiada wnuczka w nawiązaniu do potajemnego chrztu Katarzyny w wieku 12 lat na polanie w głębi lasu. Ale po kolei…

– Babcia Katarzyna z domu Hołub pochodziła z Walima. Urodziła się w 1889 r. Po ślubie z Adamem Rumowskim (syn Marianny i Grzegorza) zamieszkała w Szpakach. Opowiadając o swoim dzieciństwie, babcia wspominała, że sakrament chrztu przyjęła dopiero jako 12-letnia dziewczynka. I że tego samego dnia odbyła swoją pierwszą spowiedź i po raz pierwszy przyjęła do serca Pana Jezusa – wyjaśnia Z. Czublun.

– Unici chronili się w lesie, a ksiądz, który przyjeżdżał, by udzielić im sakramentu chrztu albo małżeństwa, dla niepoznaki ubrany był po cywilnemu. Na obrzeżach lasu na czatach stali ludzie, którzy w razie najazdu kozaków mieli ostrzec modlących się przed grożącym im niebezpieczeństwem. Tak to wszystko było dobrze zorganizowane – ocenia.

 

Ciesz się, ziemio podlaska

Doniosłym wydarzeniem w życiu pani Zofii – również z racji unickich korzeni rodzinnych – był udział w uroczystościach beatyfikacyjnych Męczenników Podlaskich w Rzymie 6 października 1996 r. – Niezapomniane przeżycie i czas wielkiej łaski – stwierdza po latach. Z. Czublun uczestniczyła w pielgrzymce autokarowej wraz z grupą parafian ze Szpaków, na czele z ówczesnym proboszczem śp. ks. Sylwestrem Ługowskim.

– Wtedy tak naprawdę zaczęło mówić się o unitach podlaskich. Przed beatyfikacją wiedza dotycząca ich życia i męczeńskiej śmierci nie była powszechna – zauważa, wspominając, jak w ramach przygotowania do uroczystości beatyfikacyjnych parafie naszej diecezji – w tym Szpaki – odwiedzał śp. ks. Józef Szajda. – Opowiadał nam o unitach. Uczył modlitw za ich wstawiennictwem oraz pieśni, które do dziś śpiewane są w naszych kościołach – podkreśla pani Zosia, dodając, że jedną z form propagowania kultu męczenników z Pratulina była przynależność do Stowarzyszenia Pamięci Unitów Podlaskich „Martyrium”.

Później był pamiętny wyjazd do Włoch. Pamiątką wydarzenia jest m.in. obraz przedstawiający unitów z Pratulina wiszący w bocznym ołtarzu kościoła w Szpakach. – Ufundowali i ofiarowali go parafii śp. Eugenia i Stanisław Piałuchowie. Obraz został poświęcony podczas Mszy św. beatyfikacyjnej, a po naszym powrocie z Rzymu został uroczyście wniesiony do świątyni – opowiada.

Okoliczności wyjazdu, jak i wrażenia z kolejnych pielgrzymkowych dni Z. Czublun ma odnotowane w swoim pamiętniku. – Radość była wielka – ocenia, wskazując na entuzjazm pielgrzymów z naszej diecezji i uczucie bycia w centrum doniosłego wydarzenia w życiu Kościoła siedleckiego. Jedno zdarzenie w sposób szczególny utkwiło w jej pamięci. – Mieszkaliśmy około 20 km od Rzymu, a w dniu beatyfikacji planowaliśmy wyruszyć wcześniej na Plac św. Piotra, by wziąć udział w modlitwie różańcowej z naszym Ojcem Świętym. Wczesnym rankiem okazało się jednak, że autokar nie chce odpalić. Bardzo to przeżywaliśmy. Ale Pan Bóg jest dobry i wynagrodził nam ten trud po stokroć – podkreśla, wspominając, jak po przybyciu na miejsce okazało się, że nie dość, iż mają miejsca w pierwszym sektorze, to jeszcze siedzące w ósmym rzędzie – przed samym ołtarzem. – Płakaliśmy z radości, a później z tej radości i wzruszenia w oczekiwaniu na Mszę św. zaczęliśmy śpiewać pieśni, co nakręciła włoska telewizja. Ogrom emocji i szczęścia. Nasz proboszcz miał tę łaskę, że mógł udzielać Komunii św. podczas Mszy beatyfikacyjnej, a pani Urszula, która z nami pielgrzymowała [dr Urszula Głowacka-Maksymiuk, dyrektor Archiwum Państwowego w Siedlcach], idąc w procesji z darami, przekazała Ojcu Świętemu pozdrowienia z męczeńskiej podlaskiej ziemi – relacjonuje z uwagą, że te słowa pieśni: „Ciesz się ziemio podlaska, ty ziemio męczeńska” towarzyszyły im też po powrocie z Rzymu – przy uroczystym wprowadzeniu obrazu unitów podlaskich do kościoła w Szpakach.

 

Pośród stepowej zamieci

W rozmowie pani Zofia przywołuje także inną pieśń – nie tyle religijną, ale równie wymowną: słynną „Kibitkę”. Marysieńki – panie z miejscowego zespołu ludowego – do dziś śpiewają ją na przeglądach i festiwalach, wzbudzając zachwyt i wzruszenie wśród publiczności. – Są różne wersje tej pieśni. Nasz tekst rzekomo jest autorstwa Wojcieszka z Rudki [Wojciecha Iwanowskiego – poety, pieśniarza]. „Pośród stepowej śnieżnej zamieci…” – nuci pani Zosia. Cały tekst zna na pamięć, bo też tyle razy był śpiewany, i wraca do jednego szczególnego wykonania – podczas misji ewangelizacyjnych przed jubileuszowym rokiem 2000.

– Prowadzili je w naszej parafii ks. Jan Spólny i nasz proboszcz ks. S. Ługowski. „Kibitkę” śpiewałyśmy podczas Drogi krzyżowej. Przy unickim krzyżu stanął krzyż misyjny. Była noc, cisza i przejmujące słowa pieśni: „tam na Kamczatkę jedzie ofiara/ofiara matki: jej mały syn/ ich potępiła swawola cara/za to, że byli wolni od win”.

Śpiewały w miejscu, gdzie nahajkami bita była prababcia pani Zosi – przy krzyżu upamiętniającym męczeńską historię Podlasia.

Kibitka

Pośród stepowej śnieżnej zamieci/ pędzi kibitka w daleki świat/ w stronę Sybiru kibitka leci/ z kibitki kajdan dochodzi dźwięk.

O ty nieszczęsna świątynio Boga/ kraino polska, Ojczyzno ma/ kiedy porzucisz kajdany wroga/ kiedy zabłyśnie już wolność twa.

Tam na Kamczatkę jedzie ofiara/ ofiara matki: jej mały syn/ ich potępiła swawola cara/ za to, że byli wolni od win.

Mamo, mnie zimno/ ja chcę spać, mamo/ mamo, ach z nóg mi kajdany zdym/ gdzie my jedziemy, gdzie jest mój tato/ gdzie jest nasz domek, zabawki me.

Tak szczebiotało zziębnięte dziecię/ matce po licach ciekł strumień łez/ a kozak spojrzał na twarz dziecięcia/ uderzył batem, a mały rzekł:

Mamo, czy widzisz w górze wysoko/ jak Ją otacza aniołów chór/ siedzi Królowa w polskiej koronie/ milion gwiazdeczek zdobi Jej skroń.

Ona nas woła, mamo, do siebie/ Ona nas woła do swoich stóp/ ja będę prosił, mamo, dla ciebie/ by Bozia dała czym prędzej grób.

Agnieszka Warecka