Komentarze
W poszukiwaniu kandydata

W poszukiwaniu kandydata

Myślę, że każdy choć raz oglądał film, w którym główny bohater rozbrajał jakiś skonstruowany w domowych warunkach ładunek wybuchowy.

Śmiałek podejmujący się tego przedsięwzięcia nie był zazwyczaj specem w dziedzinie, z którą przyszło mu się zmierzyć, i na wykonanie zadania miał niewiele czasu. Jeśli przeciął nieodpowiedni kabelek albo zwarł ze sobą nie te druciki, następowało wielkie bum. Dziś w podobnej sytuacji - sytuacji nie do pozazdroszczenia - znalazł się prezes Jarosław Kaczyński. Szef PiS-u musi właśnie wskazać najlepszego kandydata swojego ugrupowania, który stanie do wiosennej rywalizacji o stanowisko głowy państwa.

Jeśli się pomyli, to na jego barki spadnie odpowiedzialność za wielkie bum. Bum, które będzie skutkowało – jak oznajmił, zacierając ręce z radości, Grzegorz Schetyna – ostatecznym domknięciem się systemu. W skrócie oznacza to tyle i aż tyle, że wszystkie blokowane dziś wetem przez prezydenta Andrzeja Dudę projekty w krótkim czasie staną się obowiązującym prawem.

Aby uzyskać konkretne cele, politycy toczą pewną grę, wrzucają do mediów rozmaite sensacje oraz testują na oczach wyborców różne dziwne rozwiązania. Jeszcze parę lat temu prezes PiS, doskonale wiedząc, co chce osiągnąć, uchodził za – jak wielu mówiło – genialnego stratega, ogrywając w cuglach politycznych konkurentów i adwersarzy. Od pewnego czasu daje się jednak zauważyć w jego działaniach chaos wynikający m.in. z niemożliwości zapanowania nad walczącymi między sobą wewnątrzpartyjnymi frakcjami. Tak było choćby podczas układania list kandydatów do Parlamentu Europejskiego czy obsadzania funkcji marszałka województwa małopolskiego, kiedy to mieliśmy wątpliwą okazję publicznego podziwiania, jak prane są polityczne brudy. Dziś, w przededniu wyborów prezydenckich również trudno odgadnąć, co jest genialnym planem, a co absolutnym przypadkiem wynikającym z nieustających tarć.

Zwrotów akcji przy wyborze kandydata na kandydata PiS na Prezydenta RP mieliśmy już tyle, że trudno się w tym połapać. Karuzela nazwisk i szukanie osoby, która – jak zażartował prezes Kaczyński – ma być młoda, wysoka, okazała, obyta, znająca języki i lojalna, zaczyna przypominać miasto obłąkanych. Prawdą okazała się być medialna wrzutka o byłym ministrze sportu Witoldzie Bańce, do którego zdesperowany prezes rzeczywiście dzwonił z propozycją zostania kandydatem na kandydata. Potem słyszeliśmy m.in. o idealnym Mariuszu Błaszczaku, co zdecydowana większość odebrała jako kolejny żart prezesa. I kiedy wydawało się, że partyjna egzekutywa postawiła wreszcie na Karola Nawrockiego, niczym królik z kapelusza wyskoczył Przemysław Czarnek w pakiecie z prawyborami. Tych ostatnich wprawdzie ma już nie być, ale… kto wie.

Wszystkie wspomniane pogłoski i kombinacje miałyby jakiś sens, gdyby wyprowadzały w pole przeciwnika. Tymczasem jest już niemal pewne, że KO, bez względu na to, kto będzie reprezentował w wyborach PiS, wystawi do wyścigu o prezydenturę Rafała Trzaskowskiego. Zatem skoro nie ma kogo wyprowadzać w pole, to chyba najwyższy czas skończyć wewnątrzpartyjne rozgrywki i wskazać kandydata wybieralnego, tzn. takiego, na którego głos – poza twardym betonowym elektoratem PiS – odda jeszcze choć ze 25% wyborców. W przeciwnym razie może być tylko wielkie bum.

Leszek Sawicki