Metamorfoza fajnoPolaka
Jak doniosła jedna z sondażowni regularnie sprawdzająca, co jest sądzone wśród rodaków na temat wciąż zgłaszających się potencjalnych następców Andrzeja Dudy, po niezwykle udanej prekampanii notowania pana Rafał tąpnęły aż o dziewięć punktów procentowych. Niezrażony drobną porażką włodarz miasta stołecznego, po przekazaniu obowiązków służbowych zastępcom i napisaniu podania o urlop, natychmiast - jak ma to w zwyczaju - wskoczył do tramwaju i pojechał na spotkanie ze sztabowcami, by wspólnie ustalić szczegółowy plan swojej peregrynacji po kraju.
Po kilkugodzinnej burzy mózgów stratedzy wydedukowali, że wyperfumowany, lewicowy, mówiący biegle w obcych językach i bywający na warszawskich salonach fajnoPolak nijak nie pasuje do prostych bab i nieuczonych chłopów z prowincji. Po niewyobrażalnym wysiłku intelektualnym „drużyna Rafała” postanowiła ostatecznie poddać swojego pryncypała niewielkiej przeróbce, by uczynić go „jednym z nas”.
Biorąc pod uwagę cechy mentalne materiału wyjściowego, piorunujące przeobrażenie lewicującego Trzaskowskiego w kogoś między dajmy na to Kosiniakiem i Kamyszem okazało się totalną klapą. Po przeprowadzonej pobieżnie modernizacji kandydat na stanowisko głowy państwa ze zaktualizowanym oprogramowaniem i przyklejonym serduszkiem WOŚP na piersi z punktu serwisowego udał się do oddalonego o kilka przystanków tramwajowych parku. Tam, pod znakiem drogowym z napisem: „al. Pawła Adamowicza”, przy akompaniamencie trąbki zapalił znicz, oddając w ten sposób hołd swojemu przyjacielowi…
O czym rozmyślali, stojąc na parkowej alejce, prezydent Warszawy i grupka towarzyszących mu młodych działaczy partyjnych, pozostanie zapewne tajemnicą. Jednak, moim skromnym zdaniem, to właśnie wtedy narodził się pomysł, by w poszukiwaniu głosów wyborców najpierw pojechać na dalekie Podlasie i od tej części kraju zacząć odbijanie PiS-owi miast powiatowych.
Pierwsze kampanijne kroki Trzaskowski skierował do niewielkiego sklepu samoobsługowego w Łomży. Tam – niczym w warszawskim butiku z markowymi ciuchami – w obecności oprowadzającej go po poszczególnych działach ekspedientki włożył do koszyka kilka polskich produktów. Kiedy pochwalił się tym w mediach społecznościowych, okazało się, że był to strzał w kolano. Pozytywne komentarze otrzymała jedynie sprzedawczyni w stylowym czerwonym fartuszku. Kulejąca, ale mimo to dzielna „drużyna Rafała” ruszyła w głąb regionu, gdzie na audiencji przyjął ich sam król disco polo. I kiedy przez myśl przemykały mi sparafrazowane słowa z komedii Stanisława Barei: „Komentarze silnych razem, piszących wcześniej jak to tylko pisowska ciemnota słucha disco polo najbardziej bym teraz chciała zobaczyć”, w mediach pojawił się wicepremier Krzysztof Gawkowski. – Jestem z disco polo od lat i nigdy się tego nie wstydziłem. Bardzo lubię taką muzykę – wyznał. Parę minut później w internetach można było również posłuchać songu Zenka Martyniuka w wykonaniu samego Tomasza Lisa.
Jeśli kampania mego ulubieńca nadal będzie przebiegać według obranego kursu, to wcale się nie zdziwię, jak prezydent Warszawy niebawem złoży hojny datek na TV Republikę. A tak serio. FajnoPolak na prowincji – póki co – wygląda jak, nie przymierzając, angielska królowa w barze mlecznym. Metody stosowane przez zdesperowanych speców od mydlenia ludziom oczu pracujących przy metamorfozie Trzaskowskiego przynoszą jak na razie odwrotny efekt. Dzięki ich wytężonej pracy pana Rafała przestaje już rozpoznawać nawet jego twardy elektorat. I tak trzymać!
Leszek Sawicki