
Życie w biegu
O życiu w biegu, które wybrał i pokochał, R. Celiński opowiadał 31 stycznia w Gminnym Ośrodku Kultury w Zbuczynie podczas trzeciego spotkania z cyklu „Dobre strony”. A ponieważ jest ambasadorem Półmaratonu Zbuckiego, dorocznej imprezy odbywającej się w czerwcu, przy okazji chwalił profesjonalizm organizatorów i sportowe zacięcie zawodników, których tego dnia nie mogło zabraknąć na sali GOK-u.
Jednak na plan pierwszy wysunęła się w rozmowie, którą poprowadziła Agnieszka Osmólska-Ilczuk, himalajska przygoda biegowa R. Celińskiego. Częścią spotkania była projekcja obsypanego nagrodami filmu „Chasing The Breath”.
W przedbiegach
Sportową żyłkę Robert odkrył w sobie wcześnie. – Interesowała mnie lekkoatletyka, a zamiłowanie do sportu wychodziło ze mnie na każdym kroku. Kiedy miałem przyprowadzić krowy z łąki, nie szedłem po nie, tylko biegłem – przez kartofliska, łany zboża, łąki. W 1989 r. wziąłem udział w mistrzostwach biegowych młodzików ówczesnego województwa siedleckiego. Wygrałem na dystansie 2000 m – przypomniał początek biegowej przygody. Ważny, bo ten moment i propozycja, którą otrzymał z siedleckiego WLKS-u, kazała mu zrewidować życiowe plany, jakie wtedy wiązał z zawodem marynarza. Zamieszkał w Siedlcach, dostał stypendium sportowe i internat. A systematyczne, profesjonalne treningi nauczyły go ciężkiej pracy i dawania z siebie wszystkiego. Dość szybko przekuł to w sukcesy sportowe.
Na Mount Everest
W maju 2004 r., podczas zawodów pod Warszawą, usłyszał o górskim maratonie zapoczątkowanym rok wcześniej w Himalajach w 50 rocznicę zdobycia najwyższego szczytu Ziemi przez Nepalczyka Tenzinga Norgaya i Nowozelandczyka Edmunda Hillarego w 1953 r. Od początku Tenzing Hillary Everest Marathon był organizowany na pamiątkę tego epokowego wydarzenia 29 maja. Bogdan Barewski, kolega, który opowiedział Robertowi o nowym maratonie, zaproponował: jedźmy tam. – Niewiele trzeba, żebym chwycił takie ekstremalne wyzwanie. Mieliśmy rok na przygotowanie – tłumaczył R. Celiński. Przyznał, że o Himalajach marzył od lat. – Geografia była w szkole podstawowej moim ulubionym przedmiotem. Uwielbiałem programy podróżnicze Tony’ego Halika, czytałem dużo książek, szukałem informacji – z ciekawością świata dzieciaka z Trzebieszowa, który wokoło ma pola, zboża, krowy… Chciało się zobaczyć coś więcej. W moim pokoju na ścianie wisiała tablica korkowa z moją mapą marzeń. Zaznaczałem na niej, co chciałbym osiągnąć. Była tam m.in. mapa Himalajów, Nepalu i Mount Everest zaznaczony piramidką. Patrzyłem na nią codziennie. Udało mi się zrealizować to marzenie, tyle że musiało minąć wiele lat – stwierdził gość „Dobrych stron”.
Lekcja pokory
W 2005 r. – cztery tygodnie przed rozpoczęciem maratonu – R. Celiński zawitał do Nepalu. Pierwsza tak odległa wyprawa i od razu najwyższe góry świata. Zmierzyć się z wyzwaniem tak naprawdę pomogła mu nieświadomość, jak biega się w tak ekstremalnych warunkach. 42-kilometrowa trasa maratonu zaczyna się w bazie wypadowej na Mount Everest (5364 m n.p.m.), a kończy w Namche Bazar (3446 m n.p.m.). Raz biegnie się w górę, raz w dół. Kamieniste odcinki wymagają maksymalnego skupienia. – Pojechałem w Himalaje… z motyką na słońce. Miałem zamiar wygrania maratonu, wyprzedzenia wszystkich lokalnych biegaczy. Myślałem: oni nie trenują, biegają, żeby biegać. Ten pierwszy start nauczył mnie ogromnej pokory. Nie sądziłem, że tak ciężko tam oddychać, bo powietrze na wysokości jest bardzo rozrzedzone. Mała ilość tlenu sprawia, że organizm momentalnie się zakwasza. Trzeba umiejętnie rozkładać siły, nie można się podpalać – wyjaśniał maratończyk. Podczas pierwszego startu w połowie trasy zaczął liczyć zawodników będących przed nim, nie wiedząc, ile kosztować go będzie chwila dekoncentracji. – Pomyślałem „dobrze jest” i dokładnie w tym momencie przewróciłem się, do krwi zdzierając ręce i kolana. Prawie godzinę siedziałem na kamieniu. Ukończyłem ten maraton na 35 miejscu, ale jako pierwszy w kategorii „zawodnik zagraniczny”. Dostałem kopa, a mimo to powiedziałem: ja tu jeszcze wrócę. Po 11 latach pojechałem ponownie – opowiadał R. Celiński.
Himalaje w sercu
Ma za sobą pięć startów w biegu rozgrywanym najwyżej na świecie i czterokrotnie uzyskał tytuł najlepszego zagranicznego zawodnika. To zaledwie cząstka całokształtu jego sportowych sukcesów, ale Himalaje w jego sercu zajmują szczególne miejsce.
Do Nepalu R. Celiński jeździ również w roli przewodnika. Oprócz gór dobrze zna warunki życia i kulturę Szerpów. Jak mówił w Zbuczynie, codzienność nie zawsze jest piękna, zresztą Nepal to Trzeci Świat. System kastowy powoduje, że ludzie znajdujący się na jego dole są skazani na ciężką pracę, biedę, analfabetyzm. Nie mają opieki zdrowotnej ani ubezpieczenia. Zachorujesz – musisz żyć z chorobą. W domach nie ma ogrzewania, jest problem z wodą. A jednak Nepalczycy na przekór wszystkiemu mają w sobie naturalną, piękną radość. Podczas swoich licznych wypraw R. Celiński zdążył się już z wieloma z mieszkańców zaprzyjaźnić. – Czuję się tam u siebie. Przed maratonem spędzałem tam zawsze miesiąc, żeby dobrze poznać trasę i potrenować. Ludzie, którzy tam mieszkają, już mnie kojarzą – wyjaśnia.
Ważny ruch
Podczas spotkania w Zbuczynie R. Celiński śmiało opowiadał także o swoich ekstremalnych marzeniach – zarówno sportowych, jak i pozasportowych. Chciałby wystąpić w filmie dobrego reżysera. Chętnie zagrałby sportowca, którego historia ciągle go inspiruje – Janusza Kusocińskiego. Przyznał się też, że po drodze mu z poezją. – W momentach, kiedy jestem sam, zdarza się, że rodzi się we mnie wena twórcza. Piszę do szuflady o tym, co przeżywam, co myślę, co mnie zasmuca, co zastanawia. Nazbierało się trochę tych wierszy – tłumaczył. A. Osmólska-Ilczuk pytała też sportowca o wiarę. – Potrzebuję oparcia. Z dziecinną ufnością staram się w codziennej modlitwie prosić Boga o zdrowie fizyczne i mentalne, o chęć do treningu, żeby ten sportowy ogień ciągle we mnie płonął – wyznał. Poza filmem dokumentalnym „Chasing The Breath” sportowiec z Trzebieszowa ma też na koncie drugi dokument „RunCamino”, który dotyka właśnie jego życia duchowego.
R. Celiński chwalił też lokalną sztandarową imprezę – Półmaraton Zbucki, którego jest ambasadorem, ale też staje na starcie. – Te maratony tworzą ludzie z pasją, którzy czują bieganie. Obserwują imprezy w całej Polsce, startują w biegach, wyciągają wnioski. Gościnność organizatorów, krzewienie kultury wśród młodzieży i dorosłych, troska o detale, jak atestowana trasa, oflagowanie, scena, muzyka, kategorie wiekowe, nagrody – to wszystko powoduje, że wysoko oceniam zbuckie bieganie – stwierdził na koniec.
LI