Budowanie demokracji
Ostry spór toczący się między panami Kaczyńskim i Tuskiem oraz ich - w ciągu lat różnie nazywanymi - przybudówkami trwa nieprzerwanie od przeszło dwóch dekad. Tym samym młodzi, wchodzący w dorosłe życie, mają prawo nie wiedzieć, że polityka może mieć także zupełnie inne oblicze. Oblicze - jak zgodnie podkreślają wszystkie jej definicje - ludzkiej aktywności nastawionej na roztropne budowanie wspólnego dobra. W najnowszej historii Polski wzajemne obwinianie się dosłownie o wszystko stało się codziennością.
Starannie opakowany jad, podporządkowany wyłącznie politycznym interesom, sączy się strumieniami zarówno z partyjnych organów prasowych, jak i przyjaznych poszczególnym ugrupowaniom stacji telewizyjnych czy radiowych. Nie lepiej jest z mediami społecznościowymi. Zamiast dyskusji o programach i realnych rozwiązaniach obserwujemy festiwal zarzutów, insynuacji, populizmu i manipulacji.
Z drugiej strony pojawia się pytanie, czy dzisiejszych nastolatków stojących u progu dorosłego życia w ogóle interesuje coś, co dorośli szumnie nazywają polityką. Czy nie ulegają oni tylko chwilowym zauroczeniom – jak miało to miejsce choćby parę miesięcy temu – gdy na ekranach kin czy smartfonów podziwiano show w wykonaniu rotacyjnego marszałka Szymona Hołowni.
Nie chcę generalizować, ale młodzi ludzie, których spotykam, mówią wprost, że politykę – cokolwiek to znaczy – mają w pompce i zupełnie się nią nie interesują. Nie znają nazwisk, przynależności partyjnej ani poglądów osób sprawujących władzę. Dziś zdecydowana większość nastolatków nie ogląda telewizji, zaś „polityczne” kłótnie, jakie przy okazji rodzinnych spotkań toczą dorośli, traktuje jak bajki z mchu i paproci.
Czy można się takim postawom dziwić? Ależ skąd. Dowodem niech będzie tocząca się obecnie pełna zakłamania, hipokryzji, wzajemnej kopaniny, przewidywalna do bólu kampania wyborcza. Żaden z kandydatów nie ma realnego planu ani konkretnych pomysłów na zmiany. Poszczególne ugrupowania polityczne koncentrują się jedynie na atakowaniu przeciwnika. Ich działalność wydaje się bardziej teatralnym spektaklem niż rzeczywistą pracą na rzecz społeczeństwa. Jeszcze nie tak dawno polityczne debaty, nawet jeśli ostre, miały w sobie pewien poziom merytorycznej rywalizacji. Dziś przypominają raczej areny, na których odbywają się walki kogutów. W efekcie to, co obserwujemy w medialnych przekazach, jest cyniczną grą nastawioną na wymierne zyski (czytaj: dorwanie się do koryta).
Przed majowymi wyborami wielu Polaków już doświadcza powtarzającego się od lat dylematu: kogo poprzeć? Kandydata „X” tylko dlatego, że jego przeciwnik – kandydat „Y” wydaje się być kandydatem jeszcze gorszym? „Mniejsze zło” staje się swego rodzaju politycznym kompasem. Ale czy tak powinno wyglądać budowanie demokracji?
Leszek Sawicki