
Świętość miały we krwi
O ile o Emilii Wojtyłowej i Wandzie Półtawskiej wiemy, że bohatersko stały na straży życia od chwili poczęcia do naturalnej śmierci, o tyle Wanda Błeńska to postać - przynajmniej w naszym regionie - mało znana. Mając 39 lat, w 1950 r. wyjechała do Ugandy, by pomagać Afrykańczykom cierpiącym z powodu jednej z najstraszniejszych chorób ludzkości. „Dokta”, jak nazywali ją miejscowi, wśród chorych na trąd spędziła całe swoje życie. „Wzór miłości i miłosierdzia” - pisze Pani o Wandzie, która miłość bliźniego stawiała - można rzec - ponad własną.
Co było źródłem jej siły i determinacji? Czego W. Błeńska może nauczyć nas, ludzi XXI w., opętanych materializmem i kultem swojego „ja”?
Emilia Wojtyłowa i Wanda Półtawska to kobiety, które miały udział w życiu Jana Pawła II, dlatego z pewnością są bardziej znane. Ja natomiast na bohaterki swojej książki wybrałam osoby nie tyle znane, co po prostu takie, z których można czerpać przykład, a Wanda Błeńska na pewno do nich należy. Co ciekawe, już w dzieciństwie zamarzyła, że będzie lekarką, i to lekarką na misjach. Oczywiście takie dziecięce pragnienia można traktować z przymrużeniem oka, ale ona spełniła swoje marzenie. Zajmowała się leczeniem Afrykańczyków, których dotknął trąd – choroba stygmatyzująca w tym regionie świata. Okazywała pacjentom nie tylko troskę, starając się o ich wyzdrowienie, ale przede wszystkim czułość i szacunek, czego na ogół nie doświadczali. Źródłem siły Wandy był z pewnością Jezus, który również nigdy nie deprecjonował żadnego człowieka: zdrowego czy chorego. W jej postaci podoba mi się to, że potrafiła zauważyć własne błędy, ułomności, słabości, nie uważała się za osobę i lekarkę idealną, lecz nigdy nie załamywała się, nieustannie się modliła i dążyła do zbawienia. ...
AW