A gdyby można było tak obudzić wszystkie nasze sny…
Trochę smutku i żalu. A może nie trochę. Dlatego w tym roku postanowiłem nie podsumowywać tego, co już jest za mną. Być może nie jest to najlepsze – tak zapewne uznają psychologowie i duszpasterze. Poznanie i podkreślenie bilansowego zestawienia pasywów i aktywów życia jawi się im jako konieczność startu w nowe z nowym zapałem. Cóż, wbrew ich radom wybieram ścieżkę marzeń. A raczej ścieżkę początku zawartą w zakończeniu starego. Bo o czym ja śnię na końcu Pańskiego Roku 2013?
Wybrał ciebie ktoś większy niż ty sam…
Zakończył się Rok Wiary. Dopełnił się wzniosłymi uroczystościami, wyznaniami, stwierdzeniami, dziedzińcami i czymś tam jeszcze. To było potrzebne, bo wzniosłość skrzydeł dodaje i kroczyć śmiało pozwala. Jednak cień jakiś w tym wszystkim tkwi. Góry nie przesunięte, drzewa w morze nie wrzucone, a my stoimy przed spienionym Morzem Czerwonym, drżąc nie ze strachu, lecz z tęsknoty za Egiptem. A ja marzę o szaleńcach gwałtem zdobywających Ziemię Obiecaną. O krzyżowcach współczesnych, którzy męstwo łączą z modlitwą, walkę z kontemplacją, pot z trzepotem serca. Powiecie Państwo, że to dziwne połączenia. Ale zważcie sami, że przecież dzisiaj o wierze mówimy zazwyczaj w naukowych elaboratach (wdzięcznie nazywanymi kazaniami) albo pseudopsychologizujących wynurzeniach domagających się dla siebie jakichś jej form terapeutycznych. Dla aktywniejszych zachowano jej ujęcie charytatywne lub zideologizowane. Brakuje mi wiary charakternej. Nie pysznej i butnej, ale pewnej. Często zadaję sobie pytanie, czemu nasza wiara jest w wiecznej defensywie? Ciągle każą nam się tłumaczyć ze wszystkiego, wkładając na nasze barki katastrofy ziemskie, poczynając od wyginięcia dinozaurów, na tsunami kończąc. Jakoś zapomnieliśmy, że wiara nie jest li tylko zbiorem przekonań ani cytatów biblijnych. Jest ona rozpoznaniem prawdziwej perspektywy świata, odkryciem prawdy pewnej i niezawodnej, rzetelnym i jedynym poznaniem wszystkiego. Wierzący nie ma innego ujęcia świata i nie potrzebuje debatowania nad przekonaniami innych. Jeśli znasz prawdę, jej połowiczne ujęcia czy błędne ścieżki już cię nie interesują. Taka wiara zespala rozum i wolę ludzką w jeden charakter człowieka. Nie potrzebuję atakować, bo nie jestem zagrożony. Nie muszę udowadniać swojej niewinności, bo jestem pewien twardej podstawy mojego poznania. Nie boję się stawać w szranki i bronić tego, co wiem. Nie potrzebuję uwiarygodniać siebie i przymilać się światu sloganami o wyższości opieki nad imigrantami od obrony życia nienarodzonych. Pewność. Tego brakuje mi w wierze, choć uroczyście obeszliśmy Rok Wiary. I o tym dzisiaj marzę.
Przy oklaskach i w kajdanach
Ten rok kończy się dla mnie pewnym znamiennym obrazem. 6 grudnia, Toronto, Kanada. Na salę sądową wprowadzają zakutą w kajdanki kobietę – Mary Wagner. Zasiada na ławie oskarżonych. Sąd zarzuca jej, że zakłóciła pracę kliniki aborcyjnej. Zakłóciła, bo weszła do niej, rozdawała róże i prosiła cicho, by nie zabijano dzieci. Aresztowana usłyszała zarzut, że zakłóca „spokój biznesu”. Trzymana jest w więzieniu w Vanier, wsławionym tym, że doszło w nim do zamknięcia kobiety w betonowym karcerze, gdyż nie chciała poddać się aborcji. Przypomniał mi się przy okazji obrazek z września, gdy inny kanadyjski sąd skazał 71-letnią kobietę – Lindę Gibbons – za modlitwę przed drzwiami kliniki aborcyjnej. Modlitwę bez słów, całkowitym milczeniem warg objętą. Skazał ją na maksymalną karę za ten typ „zakłócania” porządku – 10 miesięcy więzienia. Można powiedzieć, że pani Linda jest recydywistką – na 15 ostatnich lat osiem spędziła w więzieniu za modlitwę o ratunek dla nienarodzonych. I przypomniało mi się coś jeszcze: kapłan, który na kazaniu powiedział, że nie trzeba zajmować się głupawymi sprawami, gdyż ludzie pracy nie mają. To prawda, że bezrobocie jest dotkliwe, ale, księże kochany, czy w imię tego mamy prawdę zawiesić na kołku i nic o niej nie mówić? I znowu marzenie się pojawia. Chciałbym zobaczyć znowu ks. Jerzego, kard. Wyszyńskiego, Piotra Skargę i innych. Chciałbym płomienie zobaczyć na ambonach, a nie wydmuszki światem podszyte. Płomień, a nie brylowanie i podlizywanie się światu. Nawet jeśli do więzienia trzeba będzie pójść i na wygnanie. Dzisiaj nie jest czas dla uperfumowanych słówek i atłasowych frazesów. Dzisiaj marzą mi się Sokratesowie w sutannach, prawdę miłujący po ostatnią kroplę cykuty wypitą zamiast ucieczki. Lub Benedyktowie w samotności chroniący prawdziwą kulturę świata. I znowuż marzę o charakterze, a nie glizdowatej postaci.
Zatańczmy Boże wiarę szaloną
Kto z nas pamięta dzisiaj o soli zwietrzałej? Na swoją obronę i tak wytoczymy działa świętej teologii, która doskonale potrafi uzasadniać ucieczkę. Stworzymy mur cytatów z Pisma, doskonale maskujący nas w kolorycie świata. Nie trzeba nam Lemańskich czy Sów. Sami sprzedajemy siebie za pajdę spokoju. Dietrich von Hildebrand w jednym ze swoich dzieł zwrócił się z apelem do wyznawców Chrystusa: „Dostatecznym powodem do smutku jest już to, że ludzie tracą wiarę i opuszczają Kościół, jednak dzieje się znacznie gorzej, kiedy ci, którzy w rzeczywistości wiarę stracili, pozostają w Kościele i usiłują – niczym termity – drążyć wiarę chrześcijańską, oznajmiając, że interpretują chrześcijańskie objawienie tak, by odpowiadało ono nowoczesnemu człowiekowi. Pragnę zakończyć tę książkę apelem do wszystkich, których wiara nie uległa korozji, aby wystrzegali się owych fałszywych proroków, którzy zabiegają o ekstradycję Chrystusa do miasta świeckiego, analogicznie do tego, jak Judasz wydał Jezusa w ręce Jego prześladowców”. To słowa mocne, ale prawdziwe. Choć napisane 20 lat temu. A ja znowu marzę. I mam nadzieję na sen sprawiedliwy, prawdziwy i spełniony. W nowym roku.
Ks. Jacek Świątek