A imię ich – tradycja?
Są tacy, którzy Bożego Narodzenia nie lubią. Z innej niż światopoglądowa przyczyny. Denerwuje ich, a nawet boli prowadzona już od początku listopada reklamowa kampania. Namolne opowiadanie o „magii świąt” i nieustające odnoszenie się do rodziny, kiedy oni rodziny nie mają. Gdyby jednak spojrzeć na polską ulicę, na udekorowane domy, można odnieść wrażenie, że Boże Narodzenie wszyscy u nas obchodzą. Bezlitosne statystyki pokazują jednak, że coraz silniejszy jest trend odchodzenia Polaków z Kościoła, porzucania wiary. Modne stały się demonstracyjne deklaracje o apostazji, niechrzczeniu dzieci, braku bierzmowania. Ale nawet ci demonstranci dają się grudniowym świętom urzec.
Ubierają choinkę, barszcz z uszkami na rodzinnej kolacji serwują, dzielą się opłatkiem i śpiewają kolędy. I choć może się to wydawać dziwne, są wśród nich zagorzali fani Bożego Narodzenia. Nie z powodu przeżywania narodzin Bożego Syna. Na nich działa wspomniana wcześniej „magia świąt”, która tylko tym dniom u nas przysługuje. Prezenty, aniołki, renifery, bałwanki i gwiazdki. Po drodze – bywa, że nawet nie wiadomo kiedy i jak – gdzieś się zagubiła figurka Jezusa. Pozostała świąteczna scenografia i narzekanie na Kościół. Ale zawsze przecież można się odnieść do tradycji, zmodyfikować ją, a nawet zrewolucjonizować – na przykład powiesić na choince bombki z demonem, o czym z dumą opowiedziała pewna aspirująca do elity prawie celebrytka.
W dobie wszechpotężnych wpływów mediów społecznościowych szary obywatel – zwłaszcza ten nie do końca jeszcze zaznajomiony z życiem – ma możliwość podglądania swoich idoli. A ci – choć nie mają one dla nich ani wymiaru duchowego, ani związku z przyczyną – też zimowe święta celebrują. W końcu jak zwał, tak zwał… Ale można się spotkać z rodziną, poświęcić jej więcej niż w codziennym zaganianiu czasu, odnowić zagubione więzi. Zaliczyć filmowy maraton i odrobić towarzyskie zaległości, słowem – poimprezować na zasadzie: co kto lubi i róbta, co chceta. A przy okazji pomądrzyć się, że Boże Narodzenie to taka sama bajka, jak Halloween, a do zorganizowania wigilijnej kolacji wcale nie jest potrzebna wiara w Boga. Ani ten przypisany świętom termin. Można też nakierować bożonarodzeniową tradycję na rajskie wyjazdy i opalanie się na słonecznej plaży albo wręcz przeciwnie – narty w słynnym kurorcie. Ale to już tradycja dla tych znacznie powyżej średniej krajowej.
Tradycja to piękna sprawa. Ale byłoby jeszcze piękniej, gdyby powodem obchodzenia świąt Bożego Narodzenia nie była tylko ona. Bez wiary, bez celebracji przyjścia na świat Chrystusa nawet najpiękniejsze rodzinne spotkania pozostają tylko spotkaniami.
Anna Wolańska