A jednak łagodzi obyczaje
Ile to się człowiek w takim miejscu może nadowiadywać. Że ciotka Helena już, wydawało się, zdrowsza, ale znowu się jej pogorszyło, że znajomy żony brata sąsiadki paskudnie się sprawuje, że wcale nie wiadomo, jakie będzie najbliższe lato/zima i co z tego wyniknie… No i że wszystko boli: od małego palca u lewej nogi, przez sam czubek głowy - aż do najszerzej pojętej sytuacji społeczno-politycznej. Jak się jedzie przed ósmą, to się człowiek na 100% dowie, jakie tego dnia klasówki w której szkole są, oraz pozna ranking nauczycieli i panujące w okolicznych budach warunki. Może się też przydarzyć, że przytłaczająca rzeczywistość zostanie scharakteryzowana bardzo paskudnym słowem.
Najtrudniej się jednak odnaleźć – także w sensie fizycznym, bo wtedy autobus mocno zacieśniony jest – kiedy przyszłość narodu wybiera się do kina. Wtedy jej optymizm życiowy i poziom decybeli zdecydowane wzrasta i można odnieść wrażenie, że pojazd został na ich wyłączność zarekwirowany.
Szczególne zamieszanie powodują zawsze przedszkolaki. Bo o ile do młodzieży dojrzali pasażerowie raczej się nie zwracają (no, może wyjątkowo, kiedy wspomniana wyżej niecenzuralność się wdziera), to do maluszków sporo potencjalnych babć różne zapytania ma. A że i milusińscy też ich nie mniej mają…
Zupełnie niedawno, wracając z miasta, natrafiłam na takich w siedleckiej osiemnastce. Gromadka cztero-, sześciolatków ścieśniła się w środkowej części autobusu. Okupowały chyba tylko dwa siedzenia, ale zmieściło się ich tam całkiem sporo. Jeśli dodać te, które bardzo rzetelnie trzymały się wszelakich autobusowych rurek, można powiedzieć, że autobus został przez nie zdominowany. Towarzystwo próbowała (z akcentem na „próbowała”) ogarnąć sympatyczna młoda nauczycielka. Ale tylko ktoś, kto ma bujną wyobraźnię (albo dzieci), potrafi ogarnąć ogrom ich potrzeb, zapytań i poziom hałasu.
Pomyślałam, że mogliby wybrać jakąś inną porę i upchnęłam się w tyle autobusu. Pochłonął mnie egzystencjalny problem, że jednak każdy robi tak, jak mu pasuje. I wtedy – gdzieś w okolicach drugiego przystanku – dobiegł mnie śpiew. Przytłumiony, potem ciut głośniejszy, ale nie nachalny. Cieniusieńko-słodziusieńki. To maluchy – wpatrzone w pochyloną nad nimi i równie jak one zaangażowaną w występ opiekunkę. Próbuję rozszyfrować słowa… „Nie zastąpi ciebie nikt”? Z każdą wyśpiewaną frazą w autobusie robi się coraz ciszej. I coraz pogodniej. Żałuję, że muszę wysiąść przed nimi.
Minęło już parę dni, a ja ciągle nie mogę o tym zapomnieć. Ciągle słyszę ten sielsko-anielski śpiew. I ciągle myślę, że gdybyśmy chcieli pamiętać, że tak niewiele może aż tak wiele… Gratulacje, pani nauczycielko! Gratulacje, szkraby!
Anna Wolańska