Komentarze
A mury runą…

A mury runą…

Odstawmy na bok Tuska, Bodnara, cyniczną grę i brudną politykę. Wielki Post się zaczął. Nie zmienimy czegoś, na co nie mamy wpływu. Ale możemy zmienić siebie, swoje życie. Skutecznie i prosto. Oto jedna z dróg.

„Wszystkie nasze wysiłki i reformy będą skierowane ku próżni, jeśli nie odkryjemy na nowo Sakramentu Pokuty jako źródła życia, odnowy i wszelkiej reformy” - mówił przed laty kard. Joachim Meisner. Św. Jan Maria Vianney „reformę” Kościoła zaczął bardzo prosto: usunął pajęczyny z konfesjonału, zajął w nim miejsce i zaprosił swoich parafian do spowiedzi. Na początku przyszło niewielu.

Spoglądali na swojego nowego proboszcza z dystansem – trochę jak na dziwaka, rzecznika utopii, która dawno upadła. A potem zaczęły ustawiać się długie kolejki! Biografowie piszą, że święty proboszcz z Ars przez całe swoje życie wyspowiadał ponad 300 tys. ludzi. Tak samo „ratował” Kościół św. o. Pio, o. Dolindo Ruotolo. W ten sam sposób swoje życie oddało na chwałę Panu wielu kapłanów znanych i nieznanych z imienia i nazwiska. „Odpuszczam tobie grzechy… Idź i nie grzesz więcej… Jesteś święty! Jesteś Bożym dzieckiem, nie zmarnuj tego wielkiego daru!” sprawiły, że do Jezusa garnęły się tłumy. Nie trzeba było bilbordów, wielkich słów.

Niesamowite, jak bardzo tajemnica Bożego miłosierdzia zrośnięta jest z tajemnicą Kościoła. Tam, gdzie konfesjonały zarastają pajęczynami, zanika poczucie grzechu. Gdzie Boże miłosierdzie przestaje być komukolwiek potrzebne, zwykle w niedługim czasie świątynie pustoszeją. Bóg staje się enigmatycznym wyobrażeniem, metaforą, energią. Dziś wielu ludzi porzuciło spowiedź. Zostali sam na sam ze swoim grzechem, który – niczym zdradliwa toksyna – zaczął ich truć  od wewnątrz, niszczyć wrażliwość. Zabierać wolność serca i coraz okrutniej zaciskać na szyi pętlę ubezwłasnowolnienia. Stąd krzyk, nienawiść, obelgi.

Wielu uwierzyło, że spowiedź mogą zastąpić psychologia, psychoterapia. Kozetka zamiast konfesjonału? To tak, jakby iluzję postawić w miejscu nadziei. Można zamknąć oczy i uznać, że to najlepsze lekarstwo na lęk. Tylko że to działa chwilę – strach, wstyd, smutek wrócą ze zdwojoną siłą, bo tak naprawdę nigdy nie odeszły. Miraż nie zmieni realnie rzeczywistości. Zabrakło Kogoś, kto mógłby zabrać ciężar i go ponieść dalej. Iluzja pozostała iluzją.

„Jesteśmy mniej lub więcej dotknięci jakby jakąś chorobą, którą można by nazwać obłędem niewinności nowoczesnego człowieka (…). Odszukajmy więc zagubiony Sakrament Pokuty, a znajdziemy odnowiony i oczyszczony Kościół” – mówił cytowany wyżej kard. J. Meisner.  To głęboka i, niestety, prawdziwa diagnoza. Ale nadzieja nie umiera nigdy. Bóg jest jej ostatecznym wypełnieniem i gwarantem.

,,Powiedz duszom, gdzie mają szukać pociech, to jest w trybunale miłosierdzia (tj. spowiedzi); tam są największe cuda, które się nieustannie powtarzają” – mówił Jezus do św. s. Faustyny. „Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawiać dalekiej pielgrzymki ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone – nie jest tak po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni. O biedni, którzy nie korzystają z tego cudu miłosierdzia Bożego; na darmo będziecie wołać, ale będzie już za późno” („Dzienniczek”, pkt 1448).

Nie czekaj. To jest TEN czas.

Ks. Paweł Siedlanowski