A u was Murzynów biją!
Cóż, w epoce, gdy najlżejsze tylko elementy przaśnej logiki mogą stanowić zarzewie konfliktu i przyczynę oskarżeń, trudno już cokolwiek w ludzkiej mowie powiedzieć. Obawa moja jest tym większa, że takową tendencję zauważyłem w czasie przemówienia polskiego premiera w Parlamencie Europejskim oraz w licznych komentarzach opozycji względem tego wystąpienia, na świeżo zbieranych w kuluarach tegoż gremium. Ataki podobne wjeżdżaniu rozpędzonego czołgu na kierującego hulajnogą były tylko najlżejszym przejawem „zatroskania” o stan praworządności w naszym kraju.
Sam spektakl był jak z prowincjonalnego teatru, gdyż rozpisanie ról wyszło na jaw, gdy emocje wzięły górę nad zdolnością logicznego myślenia.
Już nie farsa, lecz groteska
W dzisiejszym świecie aż nazbyt często polityka opiera się na braku pamięci ze strony tych, którzy dokonują politycznych wyborów. Żerowanie na elektoracie całkowicie pozbawionym refleksji i pamięci to już po prostu zwyczaj. Tymczasem obserwując to, co działo się we wtorek na sali Parlamentu Europejskiego, nie sposób było nie odnieść wrażenia, iż historia się powtarza. Ta sama zajadłość i te same sformułowania z tych samych stron już na tej sali padały. Dokładnie trzy lata i niecały miesiąc temu, gdy przemówienie wygłaszał Victor Orban broniący swojego kraju przed presją przyjmowania imigrantów w ramach przymusowej ich relokacji między krajami unijnymi. Siłą napędową wówczas były Niemcy, które z powodu błędu politycznego kanclerz Merkel przeliczyły się w polityce otwartych granic. Tak samo wtedy prym wiodły frakcje liberałów, zielonych i socjalistów przy otwartym wsparciu chadecji. I równie żarliwie występowali polscy eurodeputowani z opozycji krajowej. I cóż się potem stało? Ano nic wielkiego. Owszem, rząd węgierski w drobnych sprawach ustąpił, ale nie w zasadniczej sprawie migracyjnej. I jak się potem okazało, to właśnie on miał rację. A wielkie słowa oskarżeń odeszły w przeszłość i opadły jak pył bitewny. Nie idzie mi jednak o uspokajanie polskich głów, że nic się nie stało. Z tego wydarzenia zawsze ktoś może w przyszłości czerpać jakieś korzyści. Chodzi raczej o to, że w gruncie rzeczy Unia Europejska jest nie panią matką krajów członkowskich, ile raczej wielkim bazarem, na którym dokonuje się takich czy innych handlów. A w przypadku każdego interesu ważne jest rozpoznanie przeciwnika i oczyszczenie przedpola do negocjacji. Wszak dla nikogo nie jest tajemnicą, iż najważniejsze decyzje nie zapadają na tejże sali czy nawet nie w gabinetach Komisji Europejskiej, ale na posiedzeniach szefów rządów krajów członkowskich, czyli na zwoływanych corocznie szczytach Unii Europejskiej. I to od nich zależy całokształt działań Unii. Tam także rozgrywają się zasadnicze negocjacje. A taki właśnie szczyt jest już w niedalekiej przyszłości. Tak było z Węgrami i mam wrażenie, że tak będzie teraz. Choć oczywiście coś się jeszcze po drodze może wydarzyć.
Zbawca na rydwanie powietrznym
Toporny scenariusz zaplanowany dużo wcześniej ujawnił jak zawsze pewien polityk, który na scenie politycznej zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Przy czym odnoszę wrażenie, że w jego przypadku słowo „porcelana” należy odczytywać w znaczeniu staropolskim, gdy nie oznaczało ono wyrobów ceramicznych w ogóle, ale jeden produkt szczególnego użytku (jak to było w „Chłopach” Reymonta, gdy Boryna Jagnie porcelaną służył). Nagły wyjazd Donalda Tuska do Brukseli zamiast wykazania jego zdolności w obronie Polski, stał się groteską, której reżyserami zapewne były gremia europejskie. Spektakl ten zresztą od samego początku nosił znamiona takowe. Jego nagły powrót do polskiej polityki, próba uruchomienia ponownie kryteriów ulicznych, dosadność stwierdzeń i poklepywanie po ramieniu polityków, których program polityczny zawierał się w konstelacji ośmiu gwiazdek, wyczyszczenie Platformy Obywatelskiej z ludzi o zbyt koncyliarystycznym i pragmatycznym podejściu – wszystko to było topornym realizowaniem jakiegoś zamówienia politycznego. Postawa pozostałych partii opozycyjnych względem obecnego rządu jest tego najlepszym potwierdzeniem. Gdy dołączy się do tego wydarzenia dziejące się na scenie politycznej Unii Europejskiej, a zwłaszcza działania TSUE (swoją drogą iście „demokratycznie osadzonego” trybunału), wówczas jasnym się staje, że nie mamy do czynienia z zatroskaniem, lecz z ustawką. Ustawką, w której niebagatelną rolę odgrywa zbratanie się (historycznie nawet uzasadnione) naszych zachodnich i wschodnich sąsiadów złączonych małżeńskim węzłem Nord Stream 2. W tym kontekście nagły wylot do Brukseli stanowi tylko epizod w całości sztuki teatralnej. Swoją drogą zastanawiam się, czy na tyle ma wykształcenie historyczne nasz zbawca powietrzny, że pamiętać będzie, iż w historii Europy już był taki przypadek, że premier pewnego państwa, wysiadając z samolotu, wymachiwał kartkami papieru, oświadczając, iż przywiózł ze sobą pokój dla swojego kraju i dla Europy. Był to Arthur Neville Chamberlain, który w ramach swojej polityki appeasementu (udobruchania) przystał w układzie monachijskim na aneksję części Czechosłowacji przez hitlerowskie Niemcy w 1938 r. Niedługo potem można było ujrzeć finał tejże polityki.
Czy trzeba będzie jasne pióra zrzucić?
Nie wiem. Nie znamy przecież do końca meandrów polityki europejskiej, Zbyt wiele w niej decyzji zapada w ciszy gabinetów negocjacyjnych. Mam niestety wrażenie, że ten spektakl jeszcze potrwa, być może nawet w nieskończoność. Wymiana rządu i rządzących będzie tylko wyrazem kapitulacji naszego społeczeństwa. Ponadto, gdy zabraknie już merytorycznych argumentów, zawsze z zanadrza można wyciągnąć tezę sowieckiego komputera, który na pytanie o kraj z największą ilością biednych ludzi, natychmiast serwował odpowiedź: „A u was Murzynów biją”. Na dzień dzisiejszy nie jesteśmy przegrani. Trzeba tylko jasno określić, jakie argumenty (ekonomiczne i polityczne) mamy w zanadrzu. Wszak w Niemczech szparagi same się nie zbiorą.
Ks. Jacek Świątek