Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Aby wojen nie było?

Przed nami kolejne już Narodowe Święto Niepodległości. Od lat kilkunastu „zanęcani” jesteśmy, by dzień ten obchodzić w piknikowej wersji. Być może awersja do pomnikowych akademii związana jest z traumą niektórych, którzy cierpieć musieli w PRL-owskiej rzeczywistości z powodu przymusu udziału w spędach „ku czci”. Lecz osobiście śmiem twierdzić, że takich jest coraz mniej.

Coś innego jawi się przyczyną ucieczki przed posągowym podejściem do samego tematu niepodległości. Jest to ogólna chęć ucieczki przed podjęciem odpowiedzialności. I nie idzie tutaj o brak jakichkolwiek „rozrywkowych” ujęć samego świętowania. Bo nikt nie potępia organizowania imprez kulturalnych czy sportowych inspirowanych naszą miłością do Ojczyzny.

O co innego idzie. W samo pojęcie odpowiedzialności wpisana jest formuła jakiegoś dialogu, odpowiadać bowiem można tylko wówczas, gdy jest się w jakiejś formie zapytanym. Odpowiedzialność to umiejętność zdawania sprawy z własnego włodarstwa, co wiąże się zawsze z poddaniem się ocenie, nawet wówczas, gdy pytającym jest tylko własne sumienie. Ucieczka więc w samą tylko ludyczność świętowania narodowej rocznicy jest po prostu dla większości z nas unikaniem odpowiedzialności (jak zresztą w wielu innych dziedzinach naszego życia społecznego i indywidualnego). W tej ucieczce pomijamy nade wszystko ważkie i trudne pytania stanowiące o naszej państwowości, a zwłaszcza jedno – czym właściwie jest dla nas niepodległość i wiążąca się z nią suwerenność?

Teoria względności

Tytuł dzisiejszego felietonu jest fragmentem większej wypowiedzi Alberta Einsteina, który zakwestionował potrzebę używania samego terminu „suwerenność narodowa” w imię obrony społeczności międzynarodowej przed wybuchem wojen i konfliktów. W podobnym duchu wypowiada się chociażby Zygmunt Bauman, którego dzisiaj niektórzy chcą czcić jako wielkiego socjologa, zapominając o jego niechwalebnej przeszłości związanej z aparatem komunistycznej władzy. Przyjęcie ich koncepcji oznaczałoby konieczność odrzucenia, w imię pokojowego współistnienia, suwerenności państwowej wszystkich krajów świata. Czy jest to możliwe i potrzebne? Jeśli uznać za prawdę to, co oni nam proponują, to wówczas należałoby przyjąć, że każde pojawienie się nowej społeczności (także i Marsjan) skutkowałoby natychmiastowym przeformułowywaniem tego, co stanowi o sposobie bycia w świecie. Mielibyśmy do czynienia z rzeczywistością całkowicie płynną, bez żadnych stałych i pewnych, w której wszystko podlegałoby nieustannej interpretacji doraźnej i łatwo obalalnej. Innym całkowicie zagadnieniem jest pytanie, kto lub co miałoby tej interpretacji dokonywać? Wydaje się, że przyjmując koncepcję suwerenności wyżej wspomnianych panów, mielibyśmy do czynienia z życiem opartym na rezygnacji, a nie na afirmacji. Byłoby to życie niewolników, uzależnionych od chwilowych koncepcji i pozbawione gruntu. Być może pędzone w jakiejś formie spokojności, ale w istocie pozbawione jakiegokolwiek smaku.

Człowiek – brzmi dumnie

Trzeba więc zadać pytanie o samo rozumienie suwerenności. Nie jest to jednak tak proste, jak na pierwszy rzut oka się wydaje. Pozostawienie tego pytania tylko w kręgu samej państwowości wcześniej czy później doprowadzi do supremacji państwa, ukierunkowując je na kurs totalitarny. Dopiero zrozumienie pomocniczej roli społeczności politycznej, której celem jest stworzenie przestrzeni dającej człowiekowi możliwość rozwinięcia właściwych mu cech, może wskazać poprawne rozumienie samej suwerenności. Właściwym natomiast sposobem życia człowieka jest rozumność i wolność, które swój wyraz najpełniejszy odnajdują w wolnym akcie samodeterminacji do określonego działania. Rozpoznawszy prawdę o rzeczy, człowiek wybiera ją i zobowiązuje siebie samego do takiego działania, aby osiągnąć swój cel. W tym również objawia się suwerenność człowieka w stosunku do siebie, której uszanowanie świadczy o podmiotowym traktowaniu samego człowieka. Jeśli więc przeniesiemy to na państwo, wówczas okaże się, że suwerenność narodowa czy państwowa oznacza ni mniej, ni więcej, jak tylko możność decydowania o sobie, czyli samowładztwo i całowładztwo. Suwerenne państwo to społeczność, która na swoim terenie i we własnych granicach decyduje o swoim sposobie życia i nie jest przez żaden inny podmiot w tym ograniczana. Jedynym ograniczeniem władzy państwowej jest rozpoznana jako podmiot prawa istota ludzka, będąca członkiem owej społeczności.

Pacta sunt servanda?

Lecz może powstać wątpliwość, czy państwo może ograniczyć swoją suwerenność i czy np. umowy międzynarodowe nie stanowią jej faktycznego ograniczenia. Można by tę wątpliwość rozpatrzyć również w odniesieniu do człowieka. Każdy z nas podejmuje różne zobowiązania, dzięki którym ułatwia sobie życie lub po prostu zapewnia środki na przeżycie. Samo zobowiązanie się czy też podjęcie umowy nie stanowi o braku mojej suwerenności. Może takim się stać tylko wówczas, gdy owo zobowiązanie będzie niszczycielskie dla mojej ludzkiej godności czy też mojego ludzkiego sposobu istnienia. Innymi słowy: moją własną ludzką suwerenność niszczy tylko to, co niszczy mnie jako człowieka, czyli niszczy moją tożsamość. Przenosząc to na grunt państwowy, można stwierdzić, że nic nie stoi na przeszkodzie, by państwo podejmowało w imieniu swoich obywateli zobowiązania na arenie międzynarodowej, ale nigdy nie może dopuścić do tego, by społeczność międzynarodowa lub jakakolwiek organizacja międzynarodowa przejmowała jego kompetencje w zakresie tożsamości. Mielibyśmy wówczas do czynienia nie ze współpracą, ale z podporządkowaniem i utratą niepodległości. Nadto zasada całowładztwa na terytorium danego państwa zakłada, że tylko ono poprzez swoje instytucje może stanowić aparat nacisku na obywatela w celu respektowania przez niego praw ustalonych dla tej społeczności. Żadne inne sądy i żadne inne organa porządkowe nie powinny w suwerennym państwie mieć władztwa nad obywatelami i nie powinny decydować o sprawach obywateli.

Dylemat: wróć nam czy pobłogosław?

W czasie ostatniej elekcji prezydenckiej szerokim echem odbiła się w prasie problematyka ostatniej frazy refrenu hymnu „Boże, coś Polskę”. Nie chcę wchodzić w polityczne konszachty, ale osobiście (i to bez względu na to, kto będzie sprawował władzę w naszym państwie) będę używał uświęconej tradycją formuły „racz nam wrócić”. Obecny stan prawny w naszym kraju (podległość prawodawstwu unijnemu i sądownictwu europejskiemu) oraz podejmowane działania (np. dopuszczenie sił policyjnych innych państw do operowania na naszym terenie wobec naszych obywateli) stanowi bezwzględnie o braku suwerenności, czyli niepodległości. Dopiero zmiana konstytucji, a zwłaszcza zniesienie artykułu stanowiącego o możliwości zrzeczenia się przez nasz kraj swoich uprawnień na rzecz podmiotów międzynarodowych, będzie dla mnie wystarczającym powodem zmiany tej decyzji. W gruncie rzeczy dylemat suwerenności to opowiedzenie się za konfederacją barską przeciw targowickiej.

Ks. Jacek Świątek