Aktywność powstańcza w I dekadzie listopada 1863 r.
Jazda Krysińskiego dokonywała rajdów w okoliczne tereny, odciągając jak najdalej nieprzyjaciela od obozu. Burmistrz Ostrowa raportował 5 listopada, że ok. 12.00 przejechał przez miasteczko oddział powstańców, który liczył 60 jeźdźców i skierował się w stronę Lubartowa.
Wójt gminy Wohyń donosił, iż 6 listopada – po wyjściu z folwarku oddziału kawalerii powstańczej liczącej 40 koni – wysłał posłańca z raportem do przełożonych. Ten wrócił po dwóch godzinach i oświadczył, że został zatrzymany przez powstańców w Wohyniu, gdzie odebrano mu doniesienie. Ławnik Wohynia Gawlik dostarczył naczelnikowi pow. radzyńskiego wiadomość o porwaniu wieczorem 6 listopada burmistrza tego miasteczka Domańskiego. Oddział powstańców, który tego dokonał, liczył 150 ludzi. Uprowadził burmistrza w niewiadomym kierunku. Kilka dni później został on wypuszczony, oznajmiając współpracownikom, że powodem jego porwania była odezwa rządu, którą ogłosił mieszkańcom miasta. Była w niej mowa o środkach, jakie zostaną użyte do stłumienia nieporządków rewolucyjnych w kraju. 7 listopada wójt gminy Suchowola złożył raport do władz, iż tejże nocy przybyło do wsi Suchowoli kilku uzbrojonych mężczyzn i pod przymusem zabrali 11 ludzi, a w Zbulitowie, wsi również należącej do gminy, trzech. Burmistrz miasteczka Horodyszcze donosił 7 listopada, że przez miasto przeszedł oddział w sile 40 ludzi i skierował się ku Rossoszy w pow. bialskim. Również 7 listopada naczelnik pow. radzyńskiego informował, iż do wsi Przewłoki przybyło kilku uzbrojonych powstańców, zabierając pięciu mieszkańców, a także, że tej samej nocy przez wieś Uścimów przechodził inny oddział, a kilka godzin później nadeszła za nim kompania wojska rosyjskiego dowodzona przez płk. Rakuzę. Także 7 listopada doszło do potyczki we wsi Wytyczno. Tak ją opisał pamiętnikarz ppor. Jan Nałęcz-Rostworowski: „Idąc cicho, w ciemności ujrzałem przed świtem pikietę kozacką. Wyprawiłem dwóch swoich, aby ją zaskoczyli, bo zdawało mi się, że drzemie, i tak się to udało, że Kozak bez strzału został sprzątnięty. Wpadliśmy do wsi, gdzie zrobił się straszny rwetes, Kozacy na prędce dosiadali koni i uciekali ku dworowi. Nas było 15, ich z 50. Wiedziałem, że jak się opatrzą, to będzie źle, trzeba więc było nadrabiać miną i najeżdżać, aby nie dać czasu na opamiętanie; a tymczasem innych naszych oddziałów ani widać. Stary Kozak, jadący na końcu, ciągle wołał „postojte mołodcy, lachów nie mnogo!”. Nareszcie stanęli i rzucili się ku nam, szczęściem nieopodal była karczma, tam kazałem zawrócić; wjechaliśmy do stajni, zatarasowali się i z okien i przez szpary w ścianach poczęliśmy strzelać. Trwało to kilka minut. Kozacy już przynieśli słomy, aby nas upiec żywcem, gdy nareszcie jeden od strony dworu, drugi zaś od strony cerkwi, ukazały się dwa nasze oddziały i Kozacy pomknęli ku Włodawie”. Wójt gminy Hańsk donosił, że 8 listopada, ok. 9.00, przez Hańsk przechodziła partia dowodzona jakoby przez Krysińskiego. Złożona z nieznanej liczby piechoty i jazdy odeszła w krasnostawskie. 8 listopada połączone oddziały m.in. Jankowskiego, Lenieckiego, Wysockiego-Odrowąża stoczyły w pobliżu Fiukówki bitwę z wojskami rosyjskimi w sile 600 piechoty, sotni Kozaków i dwóch dział. Całe zgrupowanie przechodziło spod Adamowa na Żelechów, zatrzymując się w Krzywdzie. Tutaj niespodziewanie zostało zaatakowane przez idącą za nimi kolumnę nieprzyjaciela z Radzynia. Były to trzy roty kostromskiego pułku piechoty i Kozacy pod dowództwem mjr. Malinowskiego. Wysłano ich w celu zbierania podatków. Po przybyciu do Serokomli i otrzymaniu wiadomości o powstańcach mjr Malinowski wyruszył ich śladem. Na północ od Krzywdy doszło do starcia. Tak o tym zapisał W. Dąbrowa-Żelkowski: „Było to bardzo rano po całonocnym marszu. Zaledwie stanęliśmy i ustawili broń pod strzechą, śnieg z deszczem przemoczył nas, zgłodniali i niewyspani rzuciliśmy się do jedzenia. Pamiętam wyborny krupnik jęczmienny, na mięsie ugotowany. Zaledwie zdążyłem kilka łyżek zjeść, gdy około nas upadł granat i pękł z hukiem, nie raniąc jednak nikogo. Zakotłowało się! Jedzenie wylane zostało na ziemię i wystąpiliśmy w pole do walki. Cofając się z folwarku Krzywdy, zasypywani byliśmy kartaczami i granatami. Na drugiej wiorście od tegoż folwarku rozpoczęła się bitwa. W parę godzin później nakazano nam cofać się w stronę Żelechowa. O kilka kroków stał ode mnie nasz dowódca (Szydłowski) Jankowski. Widziałem i słyszałem, jak dojechał do niego kawalerzysta i zaraportował tymi słowy: „Panie naczelniku! Moskale rannych dobijają!” Na co odpowiedział Jankowski: „Nie mogę odwrotu robić, gdyż w tej chwili otrzymałem depeszę od burmistrza z Łysobyk, że siedem rot Moskali z czterema armatami, szwadronem dragonów i seciną Kozaków zachodzi nam tył, dlatego zmuszony jestem cofać się, aby wydostać się z tej matni”. Na zasadzie tej fałszywej depeszy oddział zaczął wycofywać się w następującym porządku. Na lewym i prawym skrzydle po jednej kompanii rozsypane w tyralierkę, odstrzeliwały się, a środkiem postępowała cała kolumna oddziału. Tymczasem Moskale, postępując za nami, zasypywali nas ciągle granatami i kartaczami. W trakcie tej potyczki nasza kompania była na prawym skrzydle w tyralierce, którą dowodził kapral Orłowski. W takim porządku, cofając się, brnęliśmy po kolana w błocie gdyż nieustannie padał śnieg z deszczem, a po oranych polach ciężko było maszerować, a taka zabawa przeciągała się do wieczora, gdzie nareszcie dostaliśmy się do Żelechowa”. Inny pamiętnikarz A. Migdalski z żalem dodał: „Szydłowski posłał jednego kawalerzystę do swego dawnego kamrata Zielińskiego, aby chociaż pokazał się z tyłu Rosjanom, na co otrzymał odpowiedź: gwardia się nie bije”.
Józef Geresz