Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Ale jaja!

Przed laty, kiedy jeszcze nawet najmniejsze wiejskie gospodarstwo hodowało przynajmniej kury, odwiedziła jedną z rodzin kilkuletnia mieszkanka miasta. Uradowana wizytą wnuczki babcia postanowiła potraktować ją rosołem z kury, która w przydomowej hodowli wyrosła.

Kiedy już rosół był gotów, dziewczynka - w opowieści jej mamy namiętna miłośniczka tejże zupy - odmówiła jedzenia. Wnikliwie przeprowadzone śledztwo wykazało, że choć w zakamarkach podwórza, to jednak dokonane na przydomowej kurze morderstwo nie uszło uwagi wnuczki. Swój antyrosołowy bunt i nagłą zmianę żywieniowych obyczajów młoda objaśniła tym, że - a i owszem - rosół jest jej ulubioną zupą, ale tylko ten z kury wyhodowanej w sklepie.

Wspomniana wyżej okoliczność wydobyła mi się z zakamarków pamięci, kiedy na jednym z internetowych portali przeczytałam informację, że bezpieczniej jest spożywać kurze jaja ze sklepu, bo te od kur z przydomowych hodowli są skażone ołowiem. Nie jestem obsesyjną miłośniczką kurzego nabiału, ale tytuł – przyznaję – mnie zaintrygował. Bo choć nigdy wcześniej nie spotkałam się z informacją, żeby jakiś sklep produkował jaja, to przypomniało mi się, że zdarzają się przecież na ziemi takie dziwy, które się nie śniły nawet filozofom (patrz: mleko z biedronki).

I co się we wspomnianym tekście okazało? Powołując się na dokonania australijskich uczonych, zatroskany losem miłośników jaj od kur hodowanych w przydomowych ogródkach autor artykułu ostrzega, że jest w tychże jajach nawet 40 razy więcej ołowiu niż w jajach sklepowych. I czy to nie jest wiadomość, od której człowiekowi głowa spuchnąć może? Ale nie spuchła, bo ratunkiem okazały się kolejne wersy, które donosiły, że po pierwsze:badania australijskich uczonych zostały przeprowadzone wyłącznie na australijskich kurach, a po drugie: choć w przydomowych ogródkach, to tylko wielkich australijskich miast. I jeszcze po trzecie: wydało się, że przywołane w artykule jaja ze sklepu to nie jakaś supernowoczesna przemysłowa technologia, tylko zwykła komercyjna, duża hodowla.

Nie należy się więc dziwić, że odetchnęłam z ulgą i położyłam się spać. Jak by na to nie patrzeć, Polska po całkiem innej stronie świata niż Australia jest.

A jednak zasnąć tak od razu nie mogłam.

Ale szczęście w nieszczęściu – przypomniał mi się znany komunikat Radia Erewań, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają samochody. I zaraz po nim sprostowanie, że nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie na placu Czerwonym, tylko na placu Rewolucji, nie samochody, tylko rowery, i nie rozdają, tylko kradną.

Wtedy pomyślałam sobie, że i zinformacją o skażonych ołowiem australijskich kurzych jajach może podobnie być. Na przykład, że to nie w Australii, tylko w Austrii, nie w jajach kurzych, tylko strusich, a najlepiej w torbach kangurzych, i nie ołów, tylko żelazo jest.

A zresztą – niech każdy sobie podstawi, co mu się tylko chce.

Anna Wolańska